"Niesamowity dwór" - ciekawostki
Recenzja |
Wydania |
Ciekawostki |
Zmiany |
- Rozdz. I: "młody człowiek, lat chyba
dwudziestu dwóch (...) zwrócony twarzą do
dziewczyny, która zajmowała fotel obok. Miała
chyba również nie więcej niż dwadzieścia dwa
lata" - oto pierwszy opis Bigosa i panny
Wierzchoń. To "chyba" jest dość
asekuranckie, w każdym razie lepiej byłoby
chyba nie podawać wieku aż tak dokładnie,
skoro zaraz potem panna Wierzchoń mówi: "tacy
jak my: dopiero po studiach". Nawet
uwzględniając to, że w latach
sześćdziesiątych szkoła podstawowa była
siedmioletnia, to po doliczeniu czteroletniego
liceum i pięcioletnich studiów, powinni mieć
teraz po dwadzieścia trzy lata. Ale różnica w
wyglądzie oczywiście byłaby żadna...
- Rozdz. I: "Panna Wierzchoń przezornie
zabrała ze sobą kołdrę i poduszkę."
Lecz tuż przed wyjazdem do Janówki Tomasz
widzi ją "jak szła ulicą, objuczona
dużą walizką. (...) Położyłem jej walizkę
na tylnym siedzeniu". Jakaś mała
poduszka z powodzeniem mogła się do tej walizki
zmieścić, ale kołdra? [C Ewa Guesne]
- Rozdz. II: "Kominek ten należy chyba
przypisać architektowi Vincenzo Brennie..."
- mówi Tomasz.
Dzięki słówku "chyba" uniknął
całkowitej wpadki, jednak jako wybitny znawca
historii sztuki powinien od razu odrzucić taką
możliwość, jako że Brenna żył w latach 1745
- 1820, a w Polsce przebywał od 1780 do 1783
roku (wg Encyklopedii PWN). A przecież na
początku rozdz. II jest w opisie dworu zdanie: "Pod
trzema środkowym oknami pierwszego piętra
biegnie malowany fryz przedstawiający gryfy z
wazami i datą: 1821 rok." Data budowy
dworu była już więc znana. Należałoby więc
raczej powiedzieć, że kominek jest w stylu
Brenny. [C Jacek Białecki]
- Rozdz. II: "Ściany i sufit wyłożone
boazerią dębową czarną, która na suficie
tworzy ogromną gwiazdę z klepek o kilku
odcieniach czerni. Ze środka gwiazdy zwisa
żyrandol szklany" - taki opis
biblioteki zapisuje w brulionie Bigos. A jak się
ma jego opis do informacji z początku
rozdz. II: "Na piętrze w bibliotece
owalny plafon przedstawiający Zeusa na Olimpie,
w ramie o dekoracji pompejańskiej." O
tej i innych niejasnościach związanych z
wnętrzami dworu można by pisać jeszcze
więcej.
- Rozdz. II: "Nie mogło być mowy, abym
każdą pozycję z katalogu sprawdzał (...),
książek było bowiem dokładnie 5428."
Ale kiedy tego samego dnia rano Tomasz
po raz pierwszy przegląda katalog, mówi: "Rozdział
trzeci: Księgozbiór. Wynika z niego, że
Czerski posiadał prawie pięć tysięcy
książek." No to ile ich w końcu było
w tym katalogu?
- Rozdz. IV: "Miasteczko P. w
województwie łódzkim jest ładne i posiada
pewne tradycje historyczne. (...) pognała mnie
do P. moja skłonność do urzędniczenia. (...)
długo jeździłem po ulicach P. (...) Kawiarnia
"Pod Ormianinem" mieści się w
zabytkowej kamieniczce na Starym Rynku."
- mówi Tomasz.
Ale już w rozdz. VIII zgaduje on: "Panna
Marysia wsiadła do samochodu i pojechała do
Piotrkowa na czarną kawę w lokalu "Pod
Ormianinem"?", a do tego jeszcze w
rozdz. XI mówi do Marysi: "gdy tylko
spotkałem Baturę w kawiarni w Piotrkowie".
Już na tym przykładzie widać, że Nienacki
odrobinę się zagmatwał, próbując ukryć
prawdziwą nazwę miejscowości.
Drugi przykład znajduje się w
rozdz. VIII, gdzie Zosia mówi: "facet z
valconem (...) zamieszkał chyba gdzieś bardzo
niedaleko. Może w hotelu w Piotrkowie?"
A w rozdz. XI Tomasz
widzi, że Marysia "Telefonuje do
P." i jeszcze potwierdza to w
rozdz. XII: "panna Marysia zadzwoniła
do Batury, do hotelu w P." Oczywiście
Batura nie był właścicielem valcona, obaj
panowie mogli mieszkać w różnych
miejscowościach i w różnych hotelach, choć to
mało chyba prawdopodobne.
Dla pewności więc jeszcze
trzeci przykład. W rozdz. X dyrektor Marczak
mówi najpierw: "postanowiłem
przenocować we dworze, a kierowcę z wozem
odesłałem do Piotrkowa, bo jest tam wygodny
hotel." To samo czytamy w rozdz. XI: "Dyrektor
Marczak odesłał z powrotem do Piotrkowa swój
samochód i kierowcę". Ale już w
rozdz. XII Marczak mówi: "Zadzwonię do
P. po swój samochód"
- Rozdz. IV: "Mam na oku sekretarzyk z
osiemnastego wieku (...). U Czerskiego też
bywałem. Kiedyś nawet kupiłem od niego piękne
biureczko typu >bonheur-du-jour<." - opowiada
Batura. A przecież w rozdz. II panna Wierzchoń
zauważyła, że: "zamiast przepięknego
sekretarzyka damskiego w typie
>bonheur-du-jour. Oczywiście, Czerski mógł
mieć dwa takie biureczka, wydaje mi się jednak,
że to Nienacki, chcąc podać nieco
szczegółów o antycznych meblach, opisał
omyłkowo dwie wersje losów zabytkowego
biureczka.
- Rozdz. IV: "Niektórzy historycy
uważają, że powstanie wolnomularstwa związane
jest z upadkiem tajemniczego zakonu templariuszy
w osiemnastym wieku, gdy to wielkiego mistrza,
Jakuba de Molay, spalił na stosie król
francuski Filip Piękny." Zakon
templariuszy został rozwiązany w roku 1309, a
śmierć de Molaya to rok 1314 - czyli powinien
być tu wiek czternasty. Błąd ten znajduje się
w pierwszym wydaniu powieści, w trzecim zostało
to już poprawione,
nie zbadane zostało jeszcze, jak wygląda sprawa
w wydaniu drugim.
- Rozdz. IV: "Jutro rano konferencja w
sprawie muzeum." - czyta Tomasz
w depeszy. Policzmy więc dni tygodnia.
Poprzedniego dnia kupował segregatory i
wieczorem pili burgunda, a dwa dni temu Bigos
powiedział: "A dziś, proszę państwa,
mamy czwartek. Będą nadawać Kobrę."
Skoro tak, to depesza przyszła w sobotę rano, a
konferencja została zaplanowana na...
niedzielę! Przychodzi mi co prawda do głowy
pewne wyjaśnienie tego błędu. Mianowicie w
trakcie pracy nad powieścią Nienacki w pewnym
momencie postanowił rozciągnąć akcję,
wstawiając dodatkowy dzień między gotowe już
fragmenty książki. Wskazują na to również
kolejne poszlaki.
- Rozdz. IV: "Na chlorofilowej paście
zaznaczał się wyraźnie ślad czyjegoś buta.
Ktoś nocą wszedł na gąbkę i pasta
przylepiła mu się do podeszew. Pozostawiając
na podłodze zielonkawe ślady, tajemniczy
osobnik obszedł stół w bibliotece i skierował
się do drzwi. (...) Duch wyszedł na korytarz,
potem po schodach skierował się do sieni.
Ślady w sieni prowadziły do drzwi mojego
pokoju. (...) ślady wiodły wprost do mego
szezlongu i urywały się przy moich butach.
(...) Na podeszwach moich butów widniały ślady
chlorofilowej pasty..." Wątpliwość co
do tego, dlaczego obie podeszwy były umazane,
skoro na gąbce był pojedynczy ślad, to
drobiazg. Być może drugi but pobrudził się od
śladów zostawionych przez pierwszy. Nasuwa się
jednak pytanie, dlaczego chwilę przedtem nikt
nie zauważył pozostawionych przez ducha
śladów? W to, że Tomasz
struty środkami nasennymi i obudzony gwałtownym
łomotaniem do drzwi był zbyt zaspany, aby
zauważyć trop w swoim pokoju jeszcze można
uwierzyć. Potem jednak wszyscy już
otrzeźwieli, czemu więc nie zwrócili uwagi na
brudną podłogę, ani kiedy ze swoich pokojów
ruszyli do kuchni, ani kiedy wbiegli do sieni, a
potem po schodach na górę? Chyba tylko po to,
żeby odkrycie było wystarczająco
dramatyczne...
- Rozdz. V: "Bigos ponownie stuknął się
palcem w czoło, dając szatniarce do
zrozumienia, że jestem niebezpiecznym
wariatem.". Działo się to w trakcie
opuszczania teatru w połowie sztuki. Tymczasem
przedtem Bigos wyłącznie jęczał, nie ma
natomiast wzmianki, kiedyż to stukał się w
czoło po raz pierwszy.
- Rozdz. VI: "Wczoraj nakrył mnie pan w
bibliotece, gdy odsunąłem szafę i opukiwałem
ścianę." - mówi Janiak następnego
ranka po przedwczesnym powrocie trójki
muzealników z Łodzi - czyli w niedzielę.
Tymczasem to zdarzenie miało miejsce nie jeden,
a dwa dni wcześniej - w piątek. Czyżby tu też
zawiniło dodanie tego jednego dnia? Wszystko
wskazuje na to, że najpierw burgund miał być
wypity w czwartek, po "Kobrze"...
- Rozdz. VII: "Nucąc starą piosenkę:
"Błękitne oczy urzekły mnie",
skierowałem się do swego pokoju (...).
"Błękitne oczy urzekły nas" -
nuciłem." Czy to przejęzyczenie, czy
rzeczywiście kolejne wersy jednej piosenki? Nie
udało się tego ustalić, prawdopodobnie
piosenka jest naprawdę bardzo stara. Tak stara,
że nigdzie nie można odnaleźć jej tekstu :-)
- Rozdz. IX: "Ale do powrotnego autobusu
miałam dużo czasu, więc poszłam do Biblioteki
Uniwersyteckiej. Poprosiłam o te dwie
książki" - opowiada panna Wierzchoń o
swym pobycie w Łodzi. Jednak i tu nie zgadzają
się dni tygodnia - przecież panna Wierzchoń
pojechała do Łodzi następnego dnia po powrocie
z teatru, czyli w niedzielę. Oczywiście mogła
tego dnia rozmawiać z obsługą w hotelu, ale
korzystać z Biblioteki Uniwersyteckiej chyba
już nie. Zgadywać więc należy znowu, że w
pierwszej, nieznanej nam wersji, miała to być
sobota.
- Rozdz. X: "A tymczasem otworzyły się
drzwi pokoju Bigosa i panny Wierzchoń. Obudzeni
naszą głośną rozmową zerwali się z
łóżek." Co do panny Wierzchoń nie
mam zastrzeżeń, ale Bigos? Przecież w
rozdz. I właśnie panna Wierzchoń mówi o nim:
"On śpi, czyli znajduje się w letargu.
Nie obudzi go pan pukaniem, ani nawet waleniem do
drzwi. Chyba że go pan walnie pięścią w
głowę." A w rozdz. II podaje drugi,
pewniejszy sposób: "Szarpanie za ramię
i przemawianie do rozsądku nie odniosłoby
skutku. Z letargu budzi go tylko zapach
jedzenia."
|