"Niesamowity dwór" - recenzja
Recenzja |
Wydania |
Ciekawostki |
Zmiany |
Mimo, że Tomasz
sprawdził się już kilkakrotnie w roli
detektywa-tropiciela zaginionych dzieł sztuki, to tym
razem jego przełożony, dyrektor Marczak, powierza mu
teraz niespodziewanie stanowisko kustosza nowo
organizowanego muzeum w prowincjonalnym miasteczku
Janówka.
Nikogo chyba nie zdziwi brak entuzjazmu
nowo mianowanego kustosza, gdyż już na pierwszy rzut
oka praca ta, w porównaniu z poprzednimi przygodami,
dobrze znanymi z "Wyspy
Złoczyńców", "Templariuszy"
i "Księgi
strachów", wydaje się monotonna i mało
ciekawa, a dodatkowo okazuje się, że przyszli
współpracownicy są wyjątkowo nieprzychylnie
usposobieni do swego zwierzchnika. Jednak już począwszy
od pierwszej nocy, spokojny sen muzealników zakłócają
wielce tajemnicze wypadki, które z biegiem czasu coraz
wyraźniej wskazują na to, że - oprócz trojga ludzi -
stary dwór zamieszkują również istoty nadprzyrodzone.
Podejrzewając początkowo jedynie
czyjeś głupie psikusy, Tomasz
z wolna zaczyna się domyślać, co kryje się za coraz
liczniejszymi, niewytłumaczalnymi z pozoru zjawiskami.
Otóż dwór kryje w sobie zagadkę, którą po ponad stu
latach zapomnienia, odkrył zmarły niedawno
właściciel, historyk-amator...
"W wężach splecionych, w koronie
strąconej..."
Niektórzy (uwcześni młodzi)
czytelnicy pamiętają, że "Niesamowity
dwór" był przedostatnią z serii o
Samochodziku książką, którą przeczytali (ostatnią
były "Zagadki
Fromborka" - nie licząc powstałego dużo
później "Człowieka
z UFO") i że polowali na nią dość długo.
Aż w końcu "specjalnie" zapisywali się do
biblioteki publicznej, w której katalogu znajdował się
ten tytuł. Zdobywszy go wreszcie, zabierali go ze sobą
na jakiś dalszy, np. niedzielny wyjazd do rodziny i
podczas podróży czyali od początku do końca w
samochodzie, nie bacząc na przestrogi rodziców, że
psują sobie wzrok. Jak opowiadali, zdarzało się, że
ostatnie rozdziały czytali już nawet po dotarciu na
miejsce, nie wysiadając i nie witając się z kuzynami,
dopóki nie dobrnęli szczęśliwie do finału. Ciekawe,
co kuzyni mogli sobie wtedy o takim czytelniku
pomyśleć. Choć może lepiej nie wiedzieć... ;-)
Co takiego jest w tej powieści, że
przykuwa bez reszty uwagę i nie pozwala oderwać się od
lektury? Bo, że czar ten działa nadal to pewne. Jak
wspominają po latach, że kolejny raz znów naszła ich
ochota przypomnienia sobie tej powieści, więc
rozpaliwszy uprzednio ogień w kominku, zasiadają
wieczorem nad książką, za oknem zapadł wczesny
grudniowy zmrok, co nawet odpowiadało porze roku, w
jakiej rozgrywa się akcja, a oni - przy świetle jednej
nocnej lampki, dla spotęgowania nastroju - czytają
dotąd, gdy aż około trzeciej w nocy docierają do
słowa "Koniec". W międzyczasie łowią uchem
odgłosy zza okna: świst wiatru, skrzypienie konarów
drzew, dziwne stuki i trzaski - i wyobrażają sobie, że
znajdują się właśnie w takiej ogromnej bibliotece, w
wielkim, pustym dworze, a dookoła w mrocznych
pomieszczeniach i ciemnym, ponurym parku na zewnątrz,
czai się tajemnica...
W takich warunkach o wiele łatwiej jest
wczuć się w przeżycia bohaterów, którzy zaskoczeni
zostali niewytłumaczalnymi wypadkami dziejącymi się
wokół nich. I właśnie w takim nastroju najlepiej
czyta się o mrocznych i niesamowitych obrzędach,
odbywających się przed ponad wiekiem w Janówce. I
właśnie wtedy, pobudzone grą wyobraźni, mocniej
zapadają w pamięć wszystkie wiadomości o
XIX-wiecznych organizacjach wolnomularskich, których
Nienacki nie skąpi. Do dziś zapewne pamiętają też
takie na przykład zdanie: "po bokach fryzu, w
części nieco cofniętej umieszczono w metopach między
tryglifami motyw głowy byka"), wypowiedziane
przy okazji sumiennie wykonywanej przez trójkę
bohaterów inwentaryzacji dworu. Można się powtarzać,
ale cóż można przy tej okazji napisać ponad to, że
Nienacki jak zwykle stara się - i to z dobrym skutkiem -
niby opisując kolejne przygody Pana Samochodzika,
przekazać jak najwięcej wiadomości, z dziedziny,
którą akurat zajmuje się główny bohater. Pisząc: "przerwę
opis, albowiem bardzo nie lubię chwili, kiedy czytelnik
zaczyna przerzucać strony, szukając tej, gdzie zaczyna
się akcja" Autor ma świadomość, jak ważne
jest to, aby te encyklopedyczne wstawki były jednak
ograniczone. Nie pozwala więc sobie na zbyt długie
wykłady, nie dając tym samym możliwości opuszczania
ich podczas lektury. I do tego jeszcze niby mimochodem
strofuje pannę Wierzchoń: "Do rozwiązywania
tego rodzaju zagadek nie wystarczą jedynie dobre chęci.
Trzeba przedtem między innymi przeprowadzić setki
nudnych inwentaryzacji, trzeba rozpoznawać dzieła
sztuki, trzeba mieć kolosalną wiedzę." A tak
naprawdę jest to przekaz dla młodego czytelnika,
złaknionego przeżywania przygód podobnych do tych,
które są udziałem bohaterów. Ma on właśnie nabyć
przeświadczenia, że zdobywanie wiedzy nie jest tylko
udręką wymyśloną przez dorosłych, aby zatruć całą
radość z młodości... Że nauka, prędzej czy
później okaże się w życiu przydatna, że może
owocować ona w tak piękny sposób, że bez niej traci
się potencjalnie możliwość spotkania Przygody.
Z ogromnym kunsztem - co znamy z innych
powieści - zaplanowane zostało przez Autora
zakończenie. Najpierw wszystko wydawało się stracone,
przestępcy triumfując kradną zagadkę dworu, potem
dzięki swojemu uporowi, sprytowi i wierze we własne
siły Pan Samochodzik odgaduje prawdę, a pokerową
zagrywką chce jednocześnie pognębić przeciwników i
efektownie przedstawić wyjaśnienie tajemnicy. Jest to
chyba jeden z najbardziej karkołomnych pomysłów Tomasza.
Ma się wrażenie, że swoje zrobił tu dużej klasy
przeciwnik, rozgrywka z którym stanowi zawsze prawdziwe
wyzwanie. Bo właśnie w tej powieści swój debiut miał
najsprytniejszy z rywali Tomasza
- Waldemar Batura. A ponieważ jako jedyny spośród nich
powraca jeszcze kilkakrotnie, to wnioskować można, że
i Nienacki jego właśnie uznał za najgodniejszego.
Jeśli już mowa o postaciach bohaterów,
to od samego początku brak tu było trzech harcerzy.
Antek i Zosia, jakkolwiek mili i sprytni, nie wzbudzają
aż takiej sympatii, jak Tell, Sokole Oko i Wiewiórka.
Być może tamtych traktuje się już, po prostu jak
starych znajomych? Ale Nienacki zdecydował ostatecznie,
że czas się z nimi rozstać, gdyż i w życiu Tomasza
najwidoczniej zaszły duże zmiany. Nowe miejsce
zamieszkania, nowe miejsce pracy. Bohater zaczyna conieco
różnić się od swego stwórcy, ostatecznie przestaje
być dziennikarzem i zostaje urzędnikiem. Chyba nie
przypadkiem stało się to w czasie, gdy sam Nienacki
wyprowadził się z Łodzi do Jerzwałdu. Jest to
jednocześnie odosobniony epizod wśród przygód
Samochodzika, gdyż tylko w opisanej tu historii ma on
szansę robić karierę administracyjną, nie
występując jedynie jako detektyw, przedtem amator,
później zaś "referent do specjalnych
poruczeń". Lecz jak się okazuje, pojawiający
się również po raz pierwszy dyrektor Marczak, który
potem stanie się już na stałe szefem departamentu,
decyzję te poprzedził głębokimi przemyśleniami.
Doskonałym przerywnikiem dla tej
dominującej atmosfery tajemniczości jest wspaniałe
poczucie humoru Nienackiego, połączone tym razem ze
sporą dawką autoironii - wystarczy przypomnieć sobie,
jak na pytanie Tomasza:
"A ja? Jak wyglądam?" panna Wierzchoń
odburknęła: "Tak, jak i pański samochód"
(a przecież chwilę wcześniej tenże samochód
porównała do... karawanu), czy przezabawny dialog
podczas pierwszego obiadu w stołówce FWP. Głęboko w
pamięć zapada również dewiza życiowa Bigosa: "Grunt
się nie przejmować i mieć wygodne buty", a
także absurdalna rozmowa, jaka miała miejsce, gdy we
dworze wizytę złożył sierżant Wąsik.
Nie ma co prawda w tej powieści tego, co
tak lubi się w innych "Samochodzikach", a co
przypominałoby własne przeżycia niejednego z
czytelników- rejsów po jeziorach mazurskich, biwaków w
nadbrzeżnych lasach, wieczornych ognisk, przy których
tak miło spędza się czas z przyjaciółmi, bliskiego
kontaktu z naturą, surowego i pięknego życia z dala od
telewizji, telefonów, zgiełku miasta. Nie ma zupełnie
motywów związanych z pobytem nad wodą, tak ulubionych
przez Pisarza, że zaowocowało to wreszcie "Złotą
rękawicą". Nie ma więc w ogóle okazji, aby
zaprezentować wszystkie możliwości wehikułu. Ale w
nadmiarze jest w niej to coś typowe dla twórczości
Nienackiego, co rozpala wyobraźnię, pozwala wczuć się
w działanie bohaterów, zrozumieć ich niepokoje i
niepewność dziejących się wokół wydarzeń. Świat w
książce został wykreowany przez Autora w sposób
prawdziwie mistrzowski, nic nie wydaje się tam zbędne,
nic nie zakłóca przeżywania wraz z mieszkańcami
starego, tajemniczego dworu ich niezwykłej przygody.
Podczas lektury mimowolnie zerkam wciąż w ciemność za
oknem, czekając czy nie ukaże się w niej raptem coś,
co pomoże wpaść na trop zagadki. I chociaż doskonale
znam rozkład pomieszczeń w moim własnym domu, to
wpatruję się przecież w mroczny korytarz,
zastanawiając się, co też za chwile się z niego
wyłoni.
Ten cudowny nastrój pojawia się już we
wstępie i potem z dnia na dzień, a raczej z nocy na
noc, jest podtrzymywany i wzmagany poprzez zachodzące
ciągle nowe, niewyjaśnione zdarzenia. Dodatkowo
podkreślony został przez umieszczenie akcji nie jak to
bywało zwykle w miesiącach letnich, ale na przełomie
listopada i grudnia, podczas jesiennych szarówek,
krótkich, deszczowych dni i ponurych długich
wieczorów. "Dął silny wiatr, mżyło. Drzewa
huczały groźnie. Chwilami, gdy wiatr, stawał się
porywisty, przez park przetaczał się łoskot, jakby to
nie szosa biegła jego skrajem, a tor kolejowy z
pędzącym pociągiem. (...) zimny wiatr przeniknął nas
chłodem. Rozkołysane stare drzewa w ogromnym parku
szumiały jak wzburzone czarne jezioro." Dla
tego właśnie nastroju jest to książka, którą się
ceni i po którą się sięga równie często jak po "Templariuszy",
"Uroczysko"
i "Złotą
rękawicę".
|