samochodzik-i-templariusze-youtube Nowe Przygody 1970 - lewo
   


"Uroczysko" ("Pan Samochodzik i święty relikwiarz") - zmiany


Recenzja | Wydania | Ciekawostki | Zmiany


Zmiany istotne

        Porównując kolejne wydania "Uroczyska" pomiędzy 1957, a 1993 rokiem, zauważyć możemy sporo zmian dokonanych przez Zbigniewa Nienackiego. Głównym - choć nie jedynym - powodem tych zabiegów była konieczność dostosowania powieści do serii wydawniczej o Panu Samochodziku. Autor musiał "usamochodzikowić" bohatera książki, ale nie są to jedyne modyfikacje. Wydaje się, że wszystkie one poszły w trzech kierunkach:

  1. Zmiany postaci głównego bohatera.
            Pierwszym problemem w "usamochodzikowieniu" uroczyskowego Tomasza N. był jego zawód. Doskonale wiemy, że "nasz" Pan Tomasz to historyk sztuki pracujący w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Natomiast pierwotnie Nienacki zrobił go dziennikarzem (np. Nasza Księgarnia, str. 16, 41, 42). Prawdopodobnie autor w jakiś sposób sportretował samego siebie (albo takiego jakim chciał być). Szczególnie znaczący jest tu fragment na temat książki, której napisanie marzy się narratorowi (Nasza Księgarnia, str. 255). W tym czasie pracował on właśnie w redakcji dziennika - nie w "Sztandarze Robotniczym" co prawda, lecz w "Gazecie Robotniczej", zresztą dziennikarz był także bohaterem innych jego książek dla dorosłych w późniejszym czasie. Nienacki nie mógł w prosty sposób przerobić dziennikarza w historyka sztuki, ponieważ sam zawód głównego bohatera jest niezwykle ważny dla treści książki. W niezły sposób wybrnął z tego problemu. Tomasz N. w "Świętym relikwiarzu" jest studentem historii sztuki, który dorabia sobie pracą w redakcji lokalnego dziennika. I jako redaktor, a nie student, jest zaproszony przez profesora Nemstę na Uroczysko. Pojawiają się jednak z powodu tej zmiany sprzeczności co do wieku bohatera - raz jest on w wieku "smarkaczy" - studentów po pierwszym roku (Warmia, str. 16), to znów po staremu kilka lat starszy od Dryblasa, studenta po czwartym roku (str. 179). Jednak w ten sposób udało się autorowi "uratować" wiele wątków powieści. Jakich? Odsyłam do lektury.
            Drugi problem to nieuctwo bohatera (str. 33). Późniejszy pan Tomasz to prawdziwy tytan wiedzy. Żadna jej dziedzina nie ma przed nim tajemnic. Przypomnijcie sobie, jak w "Niesamowitym dworze" panna Marysia ma przekazać Jerzemu Baturze ostrzeżenie po łacinie! A w "Uroczysku"?! Główny bohater nie zdał matury z łaciny i matematyki! Nie do pomyślenia! Nasz Pan Samochodzik nie zdał matury! Nienacki nie mógł jednak usunąć z powieści nieznajomości łaciny przez Tomasza N., bo jest to ważny element fabuły. Ale wystarczyło napisać, że bohater "o mało" nie zdał matury (Warmia, str. 26) i nie ma problemu! Chociaż, gdybym był autorem, to podarowałbym już mu tę matematykę.
            Trzeci problem - charakter uroczyskowego Tomasza. Trzeba przyznać, że czasami złośliwy z niego gość (np. Nasza Księgarnia, str. 100). Nienacki po prostu pousuwał te fragmenty, które nie pasują do późniejszego Pana Samochodzika. Podobnie uczynił w wypadku jazdy samochodem. Przecież Pan Samochodzik nie może nie umieć kierować autem! Może go nie mieć, ale kierować musi umieć. Dodane są także fragmenty, które z uroczyskowego dziennikarza robią detektywa (np. Warmia, str. 37 i 132).
  2. Zmiany postaci profesora Nemsty
            Autor usunął dwa spore fragmenty opisujące charakter profesora. Pierwszy dotyczy egzaminu, a w zasadzie odwetu Nemsty na Babim Lecie (Nasza Księgarnia, str. 43-44). Nienacki postanowił trochę wybielić tę postać. Przyznać muszę, że potrafił być nasz profesorek wredny! Drugi usunięty fragment jest częścią ogólniejszej akcji - wygładzania rzeczywistości ówczesnej. Znikła rozmowa profesora Nemsty i Tomasza N. na temat roli archeologii w rozwoju odbudowywanego po wojnie kraju (Nasza Księgarnia, str. 157-159). Przy czym ciekawostką jest, że zmiany te dokonywane były stopniowo - pierwszy fragment znikł już w Wydawnictwie Łódzkim (porównanie dotyczy wydania trzeciego), drugi dopiero w Warmii.
  3. Zmiany rzeczywistości ówczesnej.
            Pierwsza zmiana, która rzuca się w oczy niemal na samym początku to "znikanie" Milicji Obywatelskiej (Warmia, str. 14). Trzeba jednak zauważyć, że Nienacki nie był konsekwentny. Jedynie na samym początku książki usunięto słowa "MO" czy "milicja", ale począwszy od tejże str. 14 wydania Warmii pozostały już one bez zmian. Może Nienacki uznał, że nie warto robić sobie tyle zachodu? Poważniejszą sprawą jest zmiana prowadzonej przez Bachurę i Kuwasika nielegalnej ubojni trzody chlewnej na bimbrownie. W pierwszym i trzecim wydaniu powieści na Czartorii jest nielegalna jatka, a w wydaniu Zodiaka i w "Świętym relikwiarzu" właśnie bimbrownia. Najgorsze zaś, że w tymże Zodiaku wszędzie przez całą książkę milicja uparcie ściga handlarzy mięsem, a w finale raptem okazuje się, że Tomasz w jaskini znalazł beczki z zacierem. Do tego wychodząc z tej jaskini poczuł "znowu" smród, którego jednak - już inaczej niż w pierwszym wydaniu - nie czuł przed wejściem. I potem do tego pojawia się Bachura z beczką samogonu. Niestety - pomieszanie kompletne. W wydaniu Warmii wszystkie te fragmenty zostały już starannie powymieniane i tu jednak Bachura ciągle po staremu okazuje się być byłym właścicielem jatki (str. 169). No i jeszcze jedno niedopatrzenie: w której jaskini była bimbrownia? Najpierw pozostało zdanie, że w drugiej i trzeciej znajdował się tylko zrujnowany piec, więc Tomasz wchodzi do ostatniej. A chwilę potem w trzeciej odnajduje aparaturę, co potwierdza jeszcze później na posterunku.
            Czy takie grzebanie w treści ma sens?. Przede wszystkim i tak czytając zdajemy sobie sprawę, że akcja toczy się w głębokiej komunie - świadczy o tym wiele innych fragmentów. A różnica między nielegalną jatką, a bimbrownią jest przecież żadna.

        A teraz czas na szczegóły:

(1957)
(1971)
(1989)
(1993)
'Uroczysko', Nasza Księgarnia, 1957 r.
Uroczysko
1957
Wydania
Recenzja
'Uroczysko', Łódzkie, 1971 r.
Uroczysko
1971
Wydania
Recenzja
'Uroczysko', Zodiak, 1989 r.
Uroczysko
1989
Wydania
Recenzja
'Święty relikwiarz', Warmia, 1993 r.
Święty relikwiarz
1993
Wydania
Recenzja
str. 12
str. 14
str. 16
str. 9 (dodano)
    Wtedy to przypomniałem sobie nazwisko "Bachura" i zapisałem je w notesie.
    Po zdaniu.
    Dlaczego to uczyniłem? Nie wiem. Lecz myślę, że to właśnie wtedy pierwszy raz dała znać o sobie tkwiąca we mnie żyłka detektywistyczna. Byłem wówczas jeszcze bardzo młody, właśnie ukończyłem trzeci rok historii sztuki na Uniwersytecie i nie miałem pojęcia, że czeka mnie przyszłość pełna przygód jako urzędnika do specjalnych zadań w Ministerstwie Kultury i Sztuki. A jednak to wówczas na Uroczysku ogarnęło mnie przeczucie, że stoję przed pierwszą w swym życiu zagadką, którą musze rozwiązać. Zagadka ta nazywała się "diabeł Kuwasa i jego skarby".
str. 14
str. 17
str. 19
str. 11 (zmieniono)
    Uwaga! Roboty naukowo-badawcze. Niezatrudnionym wstęp milicyjnie wzbroniony...
    Uwaga! Roboty naukowo-badawcze. Niezatrudnionym wstęp wzbroniony.
str. 16
str. 18
str. 21
str. 12 (zmieniono)
    Było to przed pięciu laty, w początkach mojej pracy dziennikarskiej. Miałem wtedy dziewiętnaście lat. Do redakcji zatelefonowano, że ekipa archeologów dokonała w Janisławicach w powiecie skierniewickim bardzo ciekawego odkrycia. Ktoś zadecydował: "Pojedzie tam N..."
    Byłem wtedy - jak wspomniałem - studentem historii sztuki na uniwersytecie, a do małego stypendium dorabiałem sobie pracą w redakcji jednego z dzienników. Pisałem przeważnie o wystawach nowoczesnych obrazów i współczesnych awangardowych rzeźbach. Ale tak się złożyło, że pewnego dnia do redakcji zatelefonowano z wiadomością o ciekawych odkryciach dokonanych przez archeologów we wsi Janisławice w okolicach Skierniewic. Redaktor naczelny akurat nie miał pod ręką żadnego z doświadczonych dziennikarzy, więc właśnie mnie wysłał do Janisławic, abym napisał reportaż o pracy archeologów. Nie mogłem mu odmówić, jeśli chciałem dalej dorabiać sobie pracą w gazecie.
str. 16
str. 19
str. 21
str. 13 (zmieniono)
    Rozpacz moja musiała być jednak tak widoczna, a wygląd tak smarkaczowaty, że ulitował się nade mną jeden z członków ekipy - właśnie Nemsta, wówczas jeszcze magister.
    Rozpacz moja musiała być jednak tak widoczna, a wygląd tak smarkaczowaty, że ulitował się nade mną jeden z członków ekipy - właśnie Nemsta, wówczas już profesor.
str. 17
str. 19
str. 22
str. 13 (zmieniono)
    Oto dlaczego trafiłem na Uroczysko.
    Mieszkam to już dwa dni. Nieustannie pada drobny, przenikliwy deszcz, który sprawia, że choć to początek lipca, powietrze jest chłodne jak wczesna wiosną.
    Dwa dni. To dużo, czy mało? I dużo, i mało - zależy jak dla kogo. Przypuszczam, że dla Nemsty i jego studentów przywykłych określać pochodzenie znalezisk z niezbyt precyzyjną dokładnością (dziesiątek lat w tę, dziesiątek w tamtą stronę - jaka różnica, gdy ma się do czynienia z całymi wiekami?) te dwa dni nie stanowią długiego okresu. Nie przejmują się deszczem, dni te spędzili prawie bezczynnie, nie zacząwszy nawet rozkopywania kurhanu. Zresztą nie zatroszczyli się jeszcze o kupno nowych narzędzi w miejsce ukradzionych pierwszej nocy. Grają w brydża, w szachy, czytają książki, gotują jakieś wymyślne obiady. A ja?...
    Nemsta należał do ludzi niezwykłych. Na przykład, nigdy nikomu nie okazywał swej wyższości, wypływającej z posiadania ogromnej wiedzy archeologicznej. Z ludźmi, o których sądził, że są wartościowi lub ich po prostu lubił - łatwo przechodził "na ty". Być może to on pierwszy odkrył we mnie miłość do staroświecczyzny, a także domyślał się, że mam żyłkę detektywistyczną. Prawdopodobnie dlatego, gdy zaczęły się jego kłopoty związane z działalności "diabła Kuwasy" zaprosił mnie na Uroczysko, abym - jak to wyjaśnił - mógł napisać artykuł do gazety o pracy archeologów. W rzeczywistości jednak, jak sądzę, szukał u mnie pomocy w walce z kłopotami, jakie wynikały już na początku prac wykopaliskowych. Czy mogłem mu odmówić?
str. 18
str. 20
str. 23
str. 14 (zmieniono)
    Pierwsze, co uczyniłem na swym nowym stanowisku, to zawitałem na posterunek MO w odległym o cztery kilometry Przygłowie. Zawiadomiłem milicjantów o kradzieży narzędzi, podałem ich dokładny opis.
    Pierwsze, co uczyniłem na swym nowym stanowisku, to zawitałem na posterunek w odległym o cztery kilometry Przygłowie. Zawiadomiłem o kradzieży narzędzi, podałem ich dokładny opis.
str. 22
str. 24
str. 28
str. 16 (zmieniono)
    Nazywamy ich "smarkaczami", bo są rzeczywiście bardzo młodzi.
    Nazywają ich "smarkaczami", ale i ja jestem w ich wieku.
str. 24
str. 27
str. 32
str. 19 (zmieniono)
    Stało się. Muszę być od dziś przygotowany na to, że "smarkacze" i pozostałe towarzystwo nie będą mieli o mnie zbyt dobrej opinii.
    Nie jest to oczywiście powód do rozpaczy. Jedno tylko trudniej mi przeboleć: pogardliwie skrzywione wargi asystentki Nemsty, gdy wymawiała słowa "redaktor, intelektualista".
    Na Uroczysku nazywano mnie "redaktorem", choć w redakcji pracowałem tylko dorywczo, zajęty studiowaniem historii sztuki. Lecz tak mnie przedstawił Nemsta i odtąd nosiłem redaktorski tytuł. Nie oponowałem przeciw niemu, gdyż - jak sądziłem - tytuł ów dodawał mi powagi i znaczenia.
    Dotknęły mnie jednak słowa asystentki Nemsty, która lekceważąco wypowiadała się o moich sportowych umiejętnościach. Niestety, nie miałem argumentów, aby je odeprzeć lub znaleźć dla siebie jakieś usprawiedliwienie. Rzeczywiście, bardzo mało interesowałem się sportem i sprawnością swego ciała. O wiele bardziej pociągały mnie książki, przede wszystkim te dotyczące historii sztuki. Bardzo chciałem jej zaimponować swoja wiedzą w tej dziedzinie, lecz ją w tej chwili ta sprawa zdawała się mało ciekawić.
    Żałowałem tego. To była - a raczej jest - bardzo piękna dziewczyna, a ja - co od pewnego czasu odkryłem - mam przedziwną słabość do ładnych kobiet.
str. 33
str. 35-36
str. 43-44
str. 26 (zmieniono)
    Egzamin maturalny oblałem z dwóch przedmiotów: z łaciny i z matematyki. Byłem w szkole jednym z najlepszych uczniów z języka polskiego i historii, lecz mimo całego szczerego wysiłku profesorskiego grona nie udało się mnie przepchnąć przez łacinę i matematykę. Szczególnie w tym ostatnim przedmiocie byłem i jestem tak tępy, że aż mnie samego to przeraża. Oblałem egzamin i opuściwszy szkołę z ogromną nienawiścią do matematyki, przysiągłem sobie, że odtąd nawet najmniejsze liczby będę zapisywał nie cyframi, tylko słowami.
    Nienawiść do matematyki zaowocowała tym, że nie starałem się powtórnie przygotować do matury; nie miałem wstępu na uniwersytet, zacząłem pracować w redakcji codziennej gazety. Oczywiście w niedługim czasie zmuszono mnie do nauki, na szczęście na tak specjalistycznej uczelni, że mogłem uniknąć tam zetknięcia się z łaciną i matematyką, a powiększyć zasób swej wiedzy w zakresie ulubionych przedmiotów: literatury i historii. W notatkach dotyczących mego domowego budżetu, w uczelni, nawet w swych artykułach w gazecie wszystkie liczby pisałem słowami.
    Egzaminu maturalnego z dwóch przedmiotów, z łaciny i matematyki, o mało nie oblałem. Byłem jednak najlepszym w klasie uczniem z polskiego i historii, dlatego dzięki pomocy profesorskiego grona udało mi się jakoś uzyskać świadectwo dojrzałości. Niechęć do łaciny i matematyki pozostała we mnie jednak na długo, z tego też powodu zapewne zapisałem się na historię sztuki na uniwersytecie, choć potem okazało się, że nawet historia sztuki wymaga znajomości choćby podstaw łaciny. Szczególnie ta część historii sztuki, która dotyczy dzieł starych mistrzów. Do matematyki natomiast długo nie mogłem się przekonać i nawet w notatkach dotyczących mego domowego budżetu, w uczelni, nawet w swych artykułach w gazecie wszystkie liczby pisałem słowami.
str. 41
str. 44
str. 55
str. 33 (zmieniono)
    Tak - mruczałem, myśląc o czymś zupełnie innym. Bo cóż ze mnie właściwie za dziennikarz? Mam w redakcji stanowisko publicysty. Uważa się mnie za poważnego człowieka, który dużo wie, dużo umie, który pisze w gazecie na temat naszej polityki w rolnictwie. Vive diu vitamque tuam perpende... O, gdybyż wiedzieli, jak ja naprawdę mało wiem i umiem, jak stoję bezradny wobec pięciu łacińskich wyrazów. Uchodzę w oczach czytelników i redakcji za człowieka odważnego, śmiałego. A jaki jestem naprawdę? A naprawdę jestem chorobliwie nieśmiały. Jeśli w budce z papierosami zapomną mi wydać reszty - to zaczerwienię się i ani słówkiem nie upomnę, w restauracji mogę dwie godziny czekać na podejście kelnera i nawet się nie skrzywię, że to mi się nie podoba. Tylko stanąwszy wobec cudzych trudnych spraw i kłopotów potrafię jakoś przełamać swoją nieśmiałość i jakby przeskakuję w drugą skrajność: staję się tak śmiały, że aż natarczywy i wścibski...
    Tak - mruczałem, myśląć o czymś zupełnie innym. Bo cóż ze mnie właściwie za detektyw? Vive diu vitamque tuam perpende... O, gdybyż wiedzieli, jak ja naprawdę mało wiem i umiem, jak stoję bezradny wobec pięciu łacińskich wyrazów.
str. 42
str. 45
str. 56
str. 33 (usunięto)
    W redakcji nikt nawet nie przypuszcza istnienia we mnie słabości do starych książek i obrazów, starych przedziwnych historyjek, świątków przydrożnych, architektury średniowiecznej. Dlaczego? Bo ukrywam tę słabość przed wszystkimi. Ukrywam z lęku przed śmiesznością. Jestem więc w gruncie rzeczy również i tchórz. Tak, tchórz! Ukrywam nawet swój wyjazd na Uroczysko. Jakże źle to wszystko o mnie świadczy...
    - Tak, tak - kiwałem głową.
    Między zdaniami.
    - I wie pan, co się stało z małym kogucikiem?
str. 43-44
str. 47 (usunięto)
str. 58
str. 34
    Roześmiał się. Przystanął i przytrzymał mnie za ramię.
    - Moja asystentka nie darzy cię sympatią, prawda?
    - Tak. No i co z tego? - odrzekłem niegrzecznie. Po co się wtrąca w nie swoje sprawy.
    - Przed trzema laty trochę się w niej podkochiwałem, czego się na mnie patrzysz jak na wariata? Wyobraź sobie, podkochiwałem się w studentce.
    Nie cierpię Babiego Lata, lecz na tę wiadomość poczułem w sobie dziwny chłodek.
    - Na szczęście przeszło mi to. A wiesz gdzie? W tramwaju. Jechałem tramwajem do uniwersytetu przyjmować egzaminy. Siedziałem na ławce zasłonięty gazetą i mimochodem słyszałem bardzo szczerą rozmowę dwóch studentek. Okazało się, że ich zdaniem jestem nudny pedant bez krzty fantazji i piła, a brodę noszę dla dodania sobie powagi, że jestem naukowiec starej daty i nie mam poczucia humoru. Po pół godziny przyszły do mnie na egzamin. Oblałem obydwie. Dałem im poczucie humoru, co?
    - Co to były za studentki?
    - Jedną z nich znasz. To moja asystentka. Po oblanym egzaminie przyłożyła się do nauki, ma teraz sporo wiedzy i dlatego wybrałem ją potem na pomocnicę. Z podkochiwaniem się jednak koniec. Przeszło mi w tramwaju.
    W jakim celu on mi to opowiedział? - zastanawiałem się z odrobiną podejrzenia. Ale nie doszedłem do żadnych wniosków.
    Szatyn z bródką stoi ci na zawadzie - uzupełniłem te horoskopy.
    Między zdaniami.
    Nemstę znów zaczęło dręczyć jego "kapitalne odkrycie".
str. 47
str. 50
str. 62
str. 37 (dodano)
    Dyżurujący dziś w kuchni ukończył pitraszenie obiadu.
    Po zdaniu.
    Kiedy usiedliśmy przy stole, postanowiłem, że czas już skończyć z powstającą o mnie na Uroczysku opinia jako o ślamazarnym sportowcu, który nie tylko nie potrafi grac w siatkówkę, a chyba także jest człowiekiem niezbyt rozgarniętym intelektualnie. Dlatego ni stąd ni zowąd oświadczyłem:
    - Nasza kolegiata kryje tajemnice. Mur południowej ściany jest o półtora metra grubszy niż mur ściany północnej. Podejrzewam, że znajduję się tam jakieś maleńkie zamurowane pomieszczenie, jakaś skrytka.
    - No tak - klasnął w ręce doktor Nietajenko. - Właśnie coś takiego podejrzewałem. Skrytkę.
    - I ja także - podchwycił Narkuski. I dodał - Czy nie sądzicie, że warto natychmiast zbadać tę sprawę?
    Przerwał sucho Nemsta:
    - Uroczysko, jak się okazuje, kryje wiele zagadek. Podobnie jest ze starą kolegiatą. Ale my przybyliśmy tutaj, aby rozkopywać prasłowiański kurhan, a teraz zjawiła się sprawa owych granitowych kostek na wysepce Uroczyska. Nie mamy dość sił i środków, aby natychmiast zgłębić wszystkie tajemnice tego zakątka. Tym bardziej, że przeszkadza nam ciągle ów legendarny diabeł Kuwasa. Dlatego proponuję, aby na razie dać spokój zagadce odkrytej przez pana redaktora. Co do mnie, radzę mu, aby raczej zajął się Kuwasą, nie zaś kolegiatą.
    I tak oto, choć wykazałem swoje detektywistyczne talenty, niewiele tym osiągnąłem. Mało tego, zostałem delikatnie zbesztany przez profesora Nemstę.
str. 50
str. 53 (zmieniono)
str. 66
str. 40 (zmieniono)
    Ale mimo wszystko jest on dziewiętnasty w mej archeologicznej praktyce.
    Ale mimo wszystko jest on już którymś tam w mej archeologicznej praktyce.
    Ale pomimo wszystko jest on już którymś tam w mej archeologicznej praktyce.
str. 50
str. 54
str. 66
str. 40 (usunięto)
    A jeśli okaże się, że nie wie o skrytce, dla siebie zostawię wyjaśnienie tajemnicy.
    Jeśli przynęta chwyci, Nemsta zażąda bliższych wyjaśnień, a wówczas nie proszony sam przełoży na polski łacińskie słowa.
    Między zdaniami.
    - Vive diu... vitamque tuam perpende... - powiedziałem cicho, powoli, lecz z naciskiem.
str. 51
str. 55
str. 67-68
str. 41 (zmieniono)
    Ja wiem tymczasem o jednej. O granitowych kostkach.
    - Zagadek ma kolegiata więcej.
    Jest ich wiele, prawda?
    - Zagadek ma kolegiata dość dużo.
str. 64
str. 67-68
str. 86-87
str. 51 (zmieniono)
    - Czy wie pani - całkiem przełamałem w sobie nieśmiałość i swoim zwyczajem na oślep popadłem w druga skrajność - że sprawa kaplicy na Uroczysku jest niczym w porównaniu z zagadką, na którą w kolegiacie natrafili Nietajenko i Narkuski? Niestety, oni nieświadomi są swego odkrycia, a ja nie chcę zdradzić, że ich podglądałem. Ciężko mi z tą tajemnicą, mam z jej powodu nawet trochę kłopotów osobistych. Muszę się pani zwierzyć, ulżyć trochę ciężaru, który dźwigam...
    Przyniosła sobie z kuchni herbatę. Przez drogę widocznie rozważyła moje słowa, bo od razu zapytała:
    - Skąd ma pan do mnie aż tyle zaufania?
    - Nie wiem - bezradnie rozłożyłem ręce. Ale przekroczywszy Rubikon nieśmiałości począłem cwałować na dzikim rumaku odwagi.
    - Bo pani mi się podoba. Tak, podoba od pierwszego wejrzenia. Przypomina mi pani Joasię z "Ludzi bezdomnych". I w ogóle... - zrobiłem nieokreślony ruch rękami. - Tylko moja wrodzona nieśmiałość nie pozwala powiedzieć pani tego wszystkiego - wyrąbałem na koniec. I łyknąłem spory haust gorącej herbaty, parząc sobie wargi i język.
    Zgasł nikły uśmiech na jej wargach. Zarumieniła się. Coś, jak drwinę usłyszałem w jej glosie.
    - Po tym, co pan teraz powiedział, jakoś nie mogę uwierzyć w tę pańską "wrodzoną nieśmiałość".
    Zmroził mnie jej chłód, lecz brnąłem dalej przez te śniegi.
    - Nie chodzi o moją nieśmiałość. Po prostu mam do pani zaufanie, i kwita. Nie mogę dłużej nosić w sobie tajemnicy, która drąży mnie jak kornik pień drzewa.
    - Wspaniałe porównanie - zaśmiała się cicho, żeby nie zwracać uwagi na siedzących obok nas.
    - Czy wie pani - całkiem przełamałem w sobie nieśmiałość i swoim zwyczajem na oślep popadłem w druga skrajność - że sprawa kaplicy na Uroczysku jest niczym w porównaniu z zagadką, jaką kryje kolegiata.
str. 90
str. 95
str. 120
str. 73 (zmieniono)
    Za diabłem się uganiacie, a w okolicy bezkarnie grasuje banda spekulantów, skupują świnie i mięso wywożą do miasta.
    Za diabłem się uganiacie, a w okolicy bezkarnie grasuje banda, która robi bimber, czyli pędzi samogon.
str. 100-101
str. 106-107
str. 133-134
str. 82 (zmieniono)
    - Latarka niepotrzebna, ale zabierz pan pęk szpagatu.
    Wydłużyła mu się mina.
    - Nie mam szpagatu.
    - Hm. To gorzej... W takim razie nie wiem, czy uda się nam odnaleźć tajemniczego Dziwaka.
    Zmartwił się. Posmutniał.
    - A kilka metrów zwykłego sznurka nie wystarczy? Mam nim owiązaną walizkę. Czy może mi pan powiedzieć, do czego panu szpagat?
    - Niestety, nie wolno mi uprzedzać wypadków. Sherlock Holmes zawsze tak robił. Nawet Watsona nie wtajemniczał we wszystkie szczegóły, zanim nie złapał zbrodniarza za kołnierz.
    Chwilę staliśmy niezdecydowani na środku jadalni. Po raz któryś już stwierdzałem, że cała ta historia nie ma najmniejszego sensu, nie jest ani mądra, ani dowcipna.
    - Scyzoryk może się przydać.
    Chwilę staliśmy niezdecydowani na środku jadalni. Po raz któryś już stwierdziłem, że cała ta historia nie ma najmniejszego sensu, nie jest ani mądra, ani dowcipna.
str. 102
str. 108-109
str. 136
str. 83-84 (zmieniono)
    Prace na Uroczysku były ośrodkiem zainteresowania mieszkańców okolicznych wiosek i zapewne tylko umieszczona na ścieżce tablica z ostrzegawczym napisem, milicja i sąd wyszczególnione w ostrzeżeniu, chroniły nas przed inwazją ciekawych.
    Prace na Uroczysku były ośrodkiem zainteresowania mieszkańców okolicznych wiosek i zapewne tylko umieszczona na ścieżce tablica z ostrzegawczym napisem chroniła nas przed inwazją ciekawych.
str. 147-148
str. 155-156
str. 197-198
str. 120 (usunięto)
    We wszystkich przygodach na Uroczysku odgrywam po trosze role dobrego wojaka Szwejka. Zaiste, wspaniałe porównanie z dziennikarzem codziennej gazety - rozmyślałem niewesoło. - Jaki diabeł Kuwasa mnie tu sprowadził? Mogłem spędzić urlop na jakiejś pięknej wysepce z ornitologami i przypatrywać się życiu ptaków. Nie jest to zapewne zajęcie dramatyczne, ale za to jakże wspaniały wypoczynek. Mogłem wyjechać w podróż po Polsce, napisać o tej podróży i nareszcie skompletować mały zbiorek moich reportaży. Cóż nowego potrafię "spłodzić" o badaniach archeologicznych? Mam grubo ponad dwadzieścia lat, płodzę tasiemcowe artykuły o produkcji rolnej, która nieustannie nie nadąża za przemysłem i która nie przyspiesza swego marszu po moich artykułach. Od czasu do czasu próbuję wtrynić do gazety w formie "widokówki" zabawne historie o zabytkach. Nikt nie zwraca na nie najmniejszej uwagi, każdy traktuje je jako nieszkodliwe dziwactwo. Czy naprawdę poza mną i paroma rzeczywistymi dziwakami nie ma ludzi, którzy zrozumieliby miłość do spraw małych i drobnych, ale jakże wdzięcznych i pogodnych? Czy potrafiłbym napisać coś, co oddałoby urok tajemniczości, poszukiwań, śmiesznych przygód? W czym byłby urok starych świątków, szacownych budowli, zagadek, wesołych historyjek?...
    Dreptałem w milczeniu obok Babiego Lata i było mi bardzo markotno.
    Między zdaniami.
    Przegrodził nam drogę rów z wodą.
str. 150
str. 161
str. 206
str. 125 (usunięto)
    Nietajenko ciągle gadał o swych straszliwych przeżyciach w grobowcu Regierungsratha i wygłodniały śpiesznie dreptał. Ja co pewien czas pozostawałem w tyle, bo narzędzia były różnej wielkości i raz po raz jakaś łopatka wymykała mi się z rąk i upadała na ziemię.
    W pewnej chwili Babie Lato zaczekała na mnie.
    - Może pomóc? - zapytała tak jakoś cicho i słodko, że nieopatrznie wyrwało mi się:
    - Czy wie pani, że Nemsta chce nas ożenić?
    Zaniemówiła z wrażenia. Potem krzyknęła:
    - Jest pan gbur! I cham!
    Obróciła się na pięcie i pobiegła za Nietajenką. Ogłupiały bezradnie obejrzałem się wokoło. Znowu wymknęła mi się z rąk jakaś łopatka.
    Zabraliśmy narzędzia i wyruszyliśmy w powrotną drogę na Uroczysko.
    Między zdaniami.
    Na okrytych mgłą bagnach obok spalonej wierzby głośno zaskrzeczał nocny ptak.
str. 157-159
str. 165-168
str. 211-214
str. 129 (usunięto)
    Po kolacji jeszcze raz natknąłem się na Babie Lato. Zamyślona stała samotnie w drzwiach baraku, przyglądając się, jak noc pochłaniała moczary, kolegiatę i naszą wysepkę.
    - Między nami wojna, prawda? - przerwałem jej rozmyślania. - No cóż, czy może być inaczej, skoro jestem, zdaniem pani, gburem i chamem? A propos pani pięknych włosów. Ostrzegano mnie już nieraz: nie wszystko złoto, co się świeci...
    - Jakże pan zmienny - powiedziała z wyrzutem i odeszła. A ja począłem się zastanawiać, czy rzeczywiście w głosie jej brzmiał akcent żalu.
    Długo miałem w oczach jej zamyśloną twarz. W mroku stanowiła jakby złotą plamę pozostałą z pięknego, słonecznego dnia. Gdy zniknęła, wraz z nią, wydawało mi się, odszedł ostatecznie i dzień. Nadeszła ciemna, uroczyskowa noc z tajemniczymi westchnieniami i szeptami na bagnach, pogwarem żab i dokuczliwym brzękiem komarów. Żal mi się zrobiło słonecznego dnia. Ociężałym krokiem powlokłem się do swego pokoju.
    Przy oknie obok nie zapalonej lampy siedział Nemsta, z głową opartą na dłoni. Drzemał? Położyłem mu rękę na ramieniu.
    - Przypomnij sobie, co zwykł mawiać Colas Breugnon...
    Nie dał mi dokończyć. Posadził mnie przy stole na drewnianej skrzynce, która z braku sprzętów służyła nam za ławkę.
    - Nie powinienem jeździć do Warszawy. W ogóle należy stykać się tylko ze środowiskiem archeologów - wybuchnął. - Popatrzyłem trochę, co robią i czym żyją inni ludzie, i zastanowiłem się nad sobą. Radziłeś mi zresztą: Vive diu vitamque tuam perpende.
    - Daj spokój. To nie była rada, lecz początek napisu w kolegiacie.
    Ujął mnie za ręce i zajrzał mi w twarz.
    - Posłuchaj. Czy tobie nigdy nie przeszło przez myśl, że ta nasza archeologia i funta kłaków niewarta? W zniszczonym wojną kraju ludzie pracują z takim ogromnym wysiłkiem, a my tu sobie jakby nigdy nic grzebiemy łopatkami w ziemi. Żyjemy pasożytniczo, na koszt społeczeństwa. A co temu społeczeństwu dajemy? Kilkanaście skorup? Dręczy mnie wątpliwość, czy to, co robię, w jakiś sposób potrzebne jest społeczeństwu.
    - Ależ...
    - Posłuchaj mnie - przerwał mi. - Moja matka była Żydówką, nie wiem, czy o tym wiesz. Mój ojciec i moja matka zginęli w Majdanku. Ja przez całą wojnę tułałem się po wsiach, w każdej chwili narażony na śmierć. Dożyłem jednak czasów, gdy słowo człowiek ma jaki taki szacunek i sens. Wydaje mi się, że dziś jeden kiepski inżynier-budowniczy więcej jest wart i bardziej potrzebny niż stu najzdolniejszych archeologów. Patrzę na pracę innych, zadaję sobie pytanie: a co ty robisz? Co odpowiem, jeśli ktoś zapyta mnie w ten sposób? Zaprowadzę go do muzeum i otworzę salę, gdzie zgromadzono odnalezione przeze mnie skorupy? Śmiechu warte - zaśmiał się z goryczą.
    Wybacz czytelniku, że nie przytoczę tu zdań, którymi przekonywałem Nemstę o przydatności jego pracy. Boję się, że mówiłem słowami z artykułu wstępnego. Przekonywałem go zresztą o sprawach, o których równie dobrze wiedział. Rozumiałem jednak, że w takich chwilach człowiek szuka u drugiego zaprzeczenia swych wątpliwości, potwierdzenia tego, co sam wie, ale czego nie dopuszcza do swej świadomości. Czym jest naród bez kultury? - mówiłem Nemście. - Naród bez kultury jest jakimś klocem bezdusznym. W niesprzyjającym dla niego czasie zgnije tak, że i ślad po nim zaginie. Naród, który chce iść szybko naprzód, musi wiedzieć, skąd przyszedł, jakie są jego dzieje. Poznaniu tych dziejów służy archeologia. Czyż trzeba więc uzasadniać jej potrzebę dla narodu?
    I może właśnie było mu potrzeba, aby ktoś powtórzył mu te truizmy, ugruntował w nim to, co przecież i sam dobrze znał. Nie wiem. W każdym razie, gdy zaświtała, jak mawiał Homer, "różanopalca" jutrzenka - wyszedł z baraku weselszy, dowcipkując ze studentami.
    Trzeba się od niego uczyć uczciwości - myślałem obserwując jego pociągłą, delikatną twarz z czarną łopatką brody.
    Nie można było tego nazwać inaczej jak zdradą.
    Między zdaniami.
    Przed południem wiejski listonosz przywiózł na rowerze gazety i listy.
str. 159-160
str. 168
str. 214-215
str. 129 (usunięto)
    - Najwyższa pora, abyś się ożenił - zauważyłem.
    - O, to nie takie proste. Jakaż kobieta zgodziłaby się ścierać kurze w pokoju pełnym archeologicznych skorup. Myślę, że z racji swych częstych wyjazdów podobną trudność w ożenku mają i dziennikarze?
    - Dzielnie przełamujemy trudności. Wielu z moich kolegów jest już kilkakrotnie żonatych - sprostowałem skromnie.
    - Pan też chce w tej sztuce osiągnąć niemałe rezultaty - wtrącił do naszej rozmowy Dryblas.
    Babie Lato, Joasia i smarkacze" zachichotali aprobując słowa Dryblasa.
    Odszedłem jak zmyty. A ponieważ już od pewnego czasu sądziłem, że grzebanie w kaplicy nie ma żadnego sensu i do niczego ciekawego nie doprowadzi, zabrałem się do studiowania lektury o prasłowiańskich kurhanach. Nie wolno mi było skompromitować się niewiedzą w tej dziedzinie.
    Nikt o nas nie pamięta, nikt o nas nie myśli.
    Między zdaniami.
    Nie minęły dwie godziny, gdy przywołał mnie Nemsta.
str. 163
str. 171-172
str. 219
str. 131-132 (zmieniono)
    - Nic nie rozumiem - westchnąłem do Nemsty.
    - Ja również. A może ten krzyż został po prostu zmontowany z dwóch krzyży. Jeden był z końca XIII wieku, a drugi właśnie z przełomu wieków XVI i XVII?
    Stuknąłem się palcem w czoło.
    - Przecież w swojej pracy o kolegiacie sam o tym wspominasz. Nie pamiętasz? Piszesz o zniszczeniu kolegiaty, powołując się na stare rachunki za różnego rodzaju reperacje.
    Pobiegłem do naszego pokoju i za chwilę przyniosłem manuskrypt Nemsty.
    - Cytujesz z księgi ekspensów: "W 1634 roku kapituła zabrała się gorliwie do reperacji zniszczonego najazdem wyposażenia kolegiaty". Między innymi "złotnikowi w Łowiczu wypłacono 4 złote za naprawę 2 ampułek i 2 krzyży tak zniszczonych, że zrobił z nich jeden".
    - No i tajemnica wyjaśniona - odetchnął Nemsta.
    Do tej pory nie brałem udziału w żadnych dyskusjach naukowych na Uroczysku. Znajdowali się tu przecież ludzie, którzy posiadali ogromną wiedzę na temat zabytków, ja zaś dopiero co ukończyłem trzeci rok studiów historii sztuki i choć bardzo wiele czytałem o sztuce dawnych wieków, to przecież wydawało mi się czymś nietaktownym zabierać głos. Teraz jednak nie mogłem się powstrzymać, aby nie wypowiedzieć swego zdania, choć to mogło mnie narazić na śmieszność.
    - Sądzę, że każdy z was ma rację - odezwałem się - ten krzyż pochodzi zarówno z XIII, jak i z XVII wieku.
    Zdumienie na chwilę odebrało im mowę. Wreszcie Babie Lato stwierdziła złośliwie.     - No proszę, jaki to z naszego redaktora wielki znawca historii sztuki. Czy może nam pan wyjaśnić, redaktorku, jak to możliwe, aby ten krzyż pochodził zarówno z XII, jak i z XVII wieku? To przecież absurd.
    - A właśnie, że nasz redaktor ma rację - nieoczekiwanie pośpieszył mi z pomocą profesor Nemsta. - Wiem nawet, na jakiej podstawie wyraził on swoją opinię.
    Wiedziałem, co miał na myśli. Pobiegłem do naszego pokoju i przyniosłem manuskrypt profesora Nemsty. Pośpiesznie przekartkowałem go, znalazłem poszukiwany fragment rękopisu i przeczytałem:
    - "Jak wynika z księgi ekspensów, w 1634 roku kapituła zabrała się gorliwie do reperacji zniszczonego wyposażenia kolegiaty i między innymi złotnikowi w Łowiczu wypłaciła 4 złote za naprawę 2 ampułek i dwóch krzyży tak zniszczonych, że zrobiono z nich jeden". I oto cała tajemnica - uzupełniłem cytat z manuskryptu Nemsty. - Krzyż zreperowano w XVII stuleciu, dlatego nosi on znamiona trzynastowieczne i siedemnastowieczne.
    - No tak, to jest rozsądne i logiczne - przyznał Nietajenko.
    Narkuski z uznaniem pokiwał głową, a Babie Lato, chyba po raz pierwszy odkąd ją poznałem, spojrzała na mnie z nieukrywanym podziwem.
    Przyszłość pokazała, że takich zagadek i tajemnic miałem rozwikłać bardzo wiele.
str. 165
str. 174
str. 222
str. 134 (usunięto)
    Redakcyjny szofer kilka razy uczył mnie jeździć. Ale skończyło się na próbach...
    Zanim go sprowadzimy, zanim wyjedziemy, to oni tym wozem prędzej dostaną się do szpitala.
    Między zdaniami.
    "Ifa" zaś stoi w stodole u sołtysa... - powiedziałem niezdecydowany.
str. 165
str. 174 (zmieniono)
str. 222
str. 134 (zmieniono)
    "Przecież, u licha, wiem, co i jak należy kręcić w samochodzie, żeby nim jechać. W każdym bądź razie do miasta jakoś dowiozę" - pomyślałem.
    Przecież, u licha, wiem, co i jak należy kręcić w samochodzie, żeby nim jechać. W każdym bądź razie do miasta jakoś dowiozę - pomyślałem.
    "Przecież, u licha, ukończyłem kurs samochodowy" - pomyślałem.
str. 165-166
str. 174-175
str. 223
str. 134 (usunięto)
    Nie rozumiem, dlaczego automobiliści robią aż taką wielką filozofię z umiejętności jazdy samochodem? Czy aby nie ma w tym trochę przesady? Jedyna trudność polega na tym, że o bardzo wielu rzeczach trzeba pamiętać naraz: uważać na drogę, żeby nie najechać kogoś, myśleć o gazie, o sprzęgle, o biegach, żeby je przerzucać we właściwej chwili. Mnie najtrudniej było brać zakręt. Zawsze tak jakoś skręcałem i źle wymierzałem odległość, że przy przebywaniu zakrętu dostawałem się na lewą krawędź drogi. Na szczęście jechałem wolno, a droga była prosta. Trzy kilometry żwirówki, a potem szosa, prosto jak strzelił do miasta.
    Ruszyliśmy.
    Między zdaniami.
    Na szosie zyskałem pewność siebie.
str. 200
str. 210
str. 267
str. 162 (usunięto)
    Boją się, żebym ich nie obmalował, he he - pomyślałem nie bez odrobiny satysfakcji. Po moim artykule przypomnieli sobie, że jestem dziennikarzem. No, dam ja im łupnia, jak mawiał pan Zagłoba.
    No, w tak młodym wieku ulegać karcianemu nałogowi... - zauważyłem bez przekonania.
    Między zdaniami.
    W gruncie rzeczy nie miałem jednak pretensji do "smarkaczy".
str. 224
str. 236
str. 300
str. 183 (zmieniono)
    Odpisałem ten fakt z bardzo starej, pergaminowej księgi, będącej w posiadaniu Archiwum Akt Dawnych w Warszawie.
    Odpisałem tę informację z bardzo starej, pergaminowej księgi, będącej w posiadaniu Archiwum Głównego Akt Dawnych w Warszawie.
str. 241
str. 253
str. 323 (zmieniono)
str. 196 (zmieniono)
    Chyba z milion złotych dostałoby się za nią...
    Chyba kilka milionów złotych dostałoby się za nią...
    Chyba wiele milionów złotych dostałoby się za nią...
str. 248
str. 260
str. 331
str. 201 (zmieniono)
    Jedyny jej mankament to spekulanci, handlujący świńskim mięsem.
    Jedyny jej mankament to ludzie, którzy pędzą samogon.
str. 255
str. 267-268
str. 341
str. 208 (zmieniono)
    Aż strach mnie oblatuje, strach większy niż przed Kuwasą, gdy pomyślę, że będę musiał powrócić do swego redakcyjnego biurka, do nieustannych pogoni za materiałem, że będę musiał znowu pisać artykuły, a one w codziennej gazecie żyją tak krótko jak niektóre motyle. Tylko przez dwadzieścia cztery godziny.
    Marzę o napisaniu książki, w której rzeczywistość tak graniczyłaby z fantazją, z wyobraźnią, że tworzyłaby po prostu jedną nierozerwalną całość. I żeby tak jak tu na Uroczysku wkroczyła w życie codzienne, z jego wszystkimi troskami, prawdziwa legenda, anegdota, baśń.
    Aż strach mnie oblatuje, strach większy niż przed Kuwasą, gdy pomyślę, że będę musiał powrócić do swego redakcyjnego biurka, do nieustannych pogoni za materiałem. Dopiero gdy ukończę historię sztuki, może życie moje stanie się ciekawsze, bo zacznę pracę w jakimś muzeum.
str. 260
str. 273
str. 348 (usunięto)
str. 212
    Przed czwartą nos musiałem sobie zatkać. Zaleciało strasznym, ohydnym smrodem. Roje much, wielkich i lepkich, milionowymi stadami roiły się pośród głazów i kamieni, osiadając na rozkładających się resztkach mięsa.
    Kie licho? - medytowałem.
    - Och, chodźmy stąd. Już chodźmy! - niecierpliwiła się Babie Lato, nie mogąc znieść wstrętnego zapachu.
    Podobnie w drugiej i trzeciej jaskini.
    Między zdaniami.
    Na przekór sobie - wlazłem i do ostatniej pieczary.
str. 260
str. 273
str. 348-349 (dodano)
str. 212
    Pod lewą ścianą rozbity piec i na głazach kupka starych szmat.
    Między zdaniami.
    - Dosyć już tego... - rozgniewała się Babie Lato zajrzawszy za mną do jaskini.
    Z kąta pieczary doleciał mnie ostry zapach alkoholu. "Kie licho?" - pomyślałem i zaciekawiony podszedłem bliżej. Zobaczyłem tam kilka dużych beczek i kompletny duży aparat do wyrobu samogonu zwanego "bimbrem". W beczkach odkryłem fermentujący zacier potrzebny do produkcji wódki. A więc trzecia pieczara kryła bimbrownię. Wódka w państwowych sklepach była bardzo droga, produkcja samogonu mogła przynieść wielkie zyski. Tylko że było to traktowane jako przestępstwo i karalne.
str. 262
str. 275
str. 351
str. 214 (usunięto)
    Na dworze znowu poczułem ohydny smród. Ale nie miałem już czasu dochodzić jego przyczyny.
    Jeszcze raz obrzuciłem wzrokiem martwe ciało znachora, obiegłem oczami mroczną jaskinię, utrwalając w pamięci każdy głaz, każdy zakątek.
    Między zdaniami.
    Światło pochmurnego dnia, widok żyjącego świata, spokój latających jaskółek - odegnały trochę grozę, która uczepiła się mnie w jaskini.
str. 264
str. 277
str. 353 (zmieniono)
str. 215
    Zajechał pod swój dom swym własnym wozem, a na wozie w jednym worku był ten relikwiarz, a w drugim niedawno zabita i wypatroszona świnka na niedozwolony handelek.
    Zajechał pod swój dom swym własnym wozem, a na wozie w jednym worku był ten relikwiarz, a w drugim duży blaszany baniak z samogonem.
str. 265
str. 278
str. 355 (zmieniono)
str. 216
    - Wspomniał pan o zabitej i wypatroszonej świni. Otóż w tej chwili przypomniałem sobie, że przed jaskinią, gdzie leży zamordowany znachor, strasznie śmierdzi gnijącym mięsem. To tam chyba również zabito i wypatroszono świnię. Jest tam tych gnijących resztek mięsa chyba z dziesięciu świń.
    - W trzeciej pieczarze znajduje się aparat do wyrobu samogonu i kilka beczek z zacierem.
str. 265-266
str. 278-279
str. 355 (zmieniono)
str. 216
    Ten potakująco kiwnął głową. Śledczy począł nam się zwierzać:
    - Na naszym terenie grasuje banda spekulantów mięsem świńskim. Wykupują po wsi trzodę, biją ją gdzieś nielegalnie i rozwożą po kraju. Od dawna szukałem i członków tej bandy, i tajnej jatki. Może więc trafili państwo właśnie na ową jatkę? Jaskinie na Czartorii, ustronne i nie odwiedzane, są wymarzonym miejscem dla takiego procederu.
    - Bachura jest rzeźnikiem. Sam mi to powiedział - uzupełniłem.
    - Tak. Był rzeźnikiem. Handel dewocjonaliami mógł być dla niego tylko pretekstem dla wędrówki po wsiach i skupywania świń, które następnie ubijano na Czartorii.
    A ten potakująco skinął głową i wyjaśnił nam:
    - Od jakiegoś czasu na naszym terenie kwitnie handel samogonem. Niestety, jak do tej pory nie udało się nam odkryć miejsca, gdzie go wyrabiają. Teraz, zdaje się, trafiliśmy na właściwy ślad. To Bachura urządził w pieczarze bimbrownie. Pod pretekstem handlu dewocjonaliami jeździł po wsiach i sprzedawał także swój samogon.
Zmiany drobne

        Oprócz powyższych zmian, które w istotny sposób zmieniają treść książki, rzuciło mi się w oczy sporo drobnych poprawek redakcyjnych. Ich celem miało być na przykład wygładzenie stylistyki, czy inne tego typu drobiazgi. Jak widać najwięcej ich znalazło się w wydaniu Warmii, niestety pojawiły się przy tej okazji literówki, których nie było poprzednio.

(1957)
(1971)
(1989)
(1993)
'Uroczysko', Nasza Księgarnia, 1957 r.
Uroczysko
1957
Wydania
Recenzja
'Uroczysko', Łódzkie, 1971 r.
Uroczysko
1971
Wydania
Recenzja
'Uroczysko', Zodiak, 1989 r.
Uroczysko
1989
Wydania
Recenzja
'Święty relikwiarz', Warmia, 1993 r.
Święty relikwiarz
1993
Wydania
Recenzja
str. 3
str. 5
str. 5
str. 3 (zmieniono)
    Na Uroczysko zabrał mnie Nemsta swoją nowiutką "Ifą" w słoneczne, upalne popołudnie.
    Na Uroczysko, gdzie archeologowie mieli rozkopać prastary, słowiański kurhan, zabrał mnie Nemsta swoją nowiutką "Ifą" w słoneczne, upalne popołudnie.
str. 19
str. 22-23
str. 25
str. 15 (zmieniono)
    Żniwa żniwami, ale że jest w tym trochę złej woli, trochę Kuwasowej złośliwości, to więcej niż pewne.
    Żniwa żniwami, ale ża jest w tym trochę złej woli, trochę Kuwasowej złośliwości, to więcej niż pewne.
str. 23
str. 25
str. 29-30
str. 18 (zmieniono)
    Szanowny mistrz Kadłubek raczył nazywać je "bazylikami".
    Czcigodny mistrz Kadłubek raczył nazywać je "bazylikami".
str. 44
str. 47
str. 58
str. 34 (zmieniono)
    Wokół tej gromadki, z rękami założonymi do tyłu, wielkimi krokami krążył Narkuski, jakby zabawiając się w "chodzi lis koło drogi".
    Wokół tej gromadki, z rękami założonymi do tyłu, wielkimi krokami krążył Narkuski, jakby zabawiając się w "chodzi lisek koło drogi".
str. 49
str. 52
str. 65
str. 39 (zmieniono)
    Z zapalonym więc papierosem w ustach przelazłem przez parapet okna.
    Z zapalonym papierosem w ustach przelazłem przez parapet okna.
str. 51
str. 56
str. 69
str. 41 (zmieniono)
    Postawiliśmy kołnierze pidżam, bo choć noc była ciepła, ale wyrwaliśmy się spod rozgrzanych koców, od moczarów zaś niekiedy zawiewał chłodniejszy podmuch powietrza.
    Postawiliśmy kołnierze piżdżam, bo choć noc była ciepła, ale wyrwaliśmy się spod rozgrzanych koców, od moczarów zaś niekiedy zawiewał chłodniejszy podmuch powietrza.
str. 56
str. 59
str. 74
str. 44 (zmieniono)
    Oni, należało przypuszczać byli uzbrojeni, ot, choćby w zwykłe kije, a my w pidżamach, z gołymi rękami.
    Oni, należało przypuszczać byli uzbrojeni, ot, choćby w zwykłe kije, a my w piżdżamach, z gołymi rękami.
str. 57
str. 60
str. 76
str. 45 (zmieniono)
    Rozpiął guzik pidżamy i rozcierał sobie ręką bolące miejsce na piersiach.
    Rozpiął guzik piżdżamy i rozcierał sobie ręką bolące miejsce na piersiach.
str. 69
str. 73
str. 93
str. 55 (zmieniono)
    Na Uroczysku również będę stosował "politykę" milczenia.
    Na Uroczysku również będę stosował "politykę" milczenia:
str. 69
str. 73
str. 93
str. 55 (zmieniono)
    To gdzieś pośród tych osypisk, wądołów skalnych i stromizn niegłębokich przepaści ukrywać się miał, w przekonaniu nocnego bajarza spod kolegiaty, złośliwy diabeł Kuwasa.
    To gdzieś pośród tych osypisk, wądołów skalnych i stromizm niegłębokich przepaści ukrywać się miał, w przekonaniu nocnego bajarza spod kolegiaty, złośliwy diabeł Kuwasa.
str. 82
str. 85
str. 109
str. 65 (zmieniono)
    Sięgnąć po nie mogłem nie wstając z łóżka, gorzej było z wodą do popicia kwaśnych pastylek.
    Sięgnąć po nie nie mogłem nie wstając z łóżka, gorzej było z wodą do popicia kwaśnych pastylek.
str. 97
str. 102
str. 128
str. 79 (zmieniono)
    - Tylko beze mnie! Beze mnie! Dosyć mam tej próżnej włóczęgi - pieklił się Narkuski, ogromną chustką w grochy ocierając spocone czoło i kark.
    - Tylko beze mnie! Dosyć mam tej włóczęgi - pieklił się Narkuski, ogromną chustką w grochy ocierając spocone czoło i kark.
str. 159
str. 168
str. 214
str. 129 (zmieniono)
    - Widzisz, widzisz, jakie to z nas obydwu sieroty? - kpił Nemsta.
    - Widzisz, widzisz, jakie to z nas obydwu sieroty? - zakpił Nemsta.
str. 160
str. 168
str. 215
str. 129 (zmieniono)
    Nie minęły i dwie godziny, gdy przywołał mnie Nemsta.
    Nie minęły dwie godziny, gdy przywołał mnie Nemsta.
str. 164
str. 173
str. 221
str. 133 (zmieniono)
    Sprawa jest ważna.
    Sprawa jest poważna.
str. 257
str. 270
str. 344
str. 210 (zmieniono)
    Jeśli pobiegł, o tędy - rozważałem - dobrnął do obrastających Czartorię świerków i w ich poszyciu znowu nam zaniknął.
    Jeśli pobiegł, o tędy - rozważałem - dobrnął do obrastających Czartorię świarków i w ich poszyciu znowu nam zaniknął.
str. 266
str. 279
str. 355 (zmieniono)
str. 216
    Nadarzyła się lepsza gratka, klejnoty relikwiarza, i na nie się połaszczyli.
    Nadarzyła się jednak lepsza gratka, klejnoty relikwiarza, i na nie się połaszczyli.