"Uroczysko" ("Pan Samochodzik i
święty relikwiarz") - zmiany
Recenzja |
Wydania |
Ciekawostki |
Zmiany
Zmiany istotne
Porównując kolejne wydania "Uroczyska"
pomiędzy 1957, a 1993 rokiem, zauważyć możemy sporo
zmian dokonanych przez Zbigniewa Nienackiego. Głównym -
choć nie jedynym - powodem tych zabiegów była
konieczność dostosowania powieści do serii wydawniczej
o Panu Samochodziku. Autor musiał
"usamochodzikowić" bohatera książki, ale nie
są to jedyne modyfikacje. Wydaje się, że wszystkie one
poszły w trzech kierunkach:
- Zmiany postaci głównego bohatera.
Pierwszym problemem w
"usamochodzikowieniu" uroczyskowego Tomasza N.
był jego zawód. Doskonale wiemy, że
"nasz" Pan
Tomasz to historyk sztuki pracujący w
Ministerstwie Kultury i Sztuki. Natomiast
pierwotnie Nienacki zrobił go dziennikarzem (np.
Nasza
Księgarnia, str. 16, 41, 42).
Prawdopodobnie autor w jakiś sposób
sportretował samego siebie (albo takiego jakim
chciał być). Szczególnie znaczący jest tu
fragment na temat książki, której napisanie
marzy się narratorowi (Nasza
Księgarnia, str. 255). W tym czasie
pracował on właśnie w redakcji dziennika - nie
w "Sztandarze Robotniczym" co prawda,
lecz w "Gazecie Robotniczej", zresztą
dziennikarz był także bohaterem innych jego
książek dla dorosłych w późniejszym czasie.
Nienacki nie mógł w prosty sposób przerobić
dziennikarza w historyka sztuki, ponieważ sam
zawód głównego bohatera jest niezwykle ważny
dla treści książki. W niezły sposób
wybrnął z tego problemu. Tomasz N.
w "Świętym
relikwiarzu" jest studentem historii
sztuki, który dorabia sobie pracą w redakcji
lokalnego dziennika. I jako redaktor, a nie
student, jest zaproszony przez profesora Nemstę
na Uroczysko. Pojawiają się jednak z powodu tej
zmiany sprzeczności co do wieku bohatera - raz
jest on w wieku "smarkaczy" -
studentów po pierwszym roku (Warmia,
str. 16), to znów po staremu kilka lat starszy
od Dryblasa, studenta po czwartym roku
(str. 179). Jednak w ten sposób udało się
autorowi "uratować" wiele wątków
powieści. Jakich? Odsyłam do lektury.
Drugi problem to nieuctwo
bohatera (str. 33). Późniejszy pan
Tomasz to prawdziwy tytan wiedzy. Żadna jej
dziedzina nie ma przed nim tajemnic.
Przypomnijcie sobie, jak w "Niesamowitym
dworze" panna Marysia ma przekazać
Jerzemu Baturze ostrzeżenie po łacinie! A w "Uroczysku"?!
Główny bohater nie zdał matury z łaciny i
matematyki! Nie do pomyślenia! Nasz Pan
Samochodzik nie zdał matury! Nienacki nie mógł
jednak usunąć z powieści nieznajomości
łaciny przez Tomasza N.,
bo jest to ważny element fabuły. Ale
wystarczyło napisać, że bohater "o
mało" nie zdał matury (Warmia,
str. 26) i nie ma problemu! Chociaż, gdybym
był autorem, to podarowałbym już mu tę
matematykę.
Trzeci problem - charakter
uroczyskowego Tomasza.
Trzeba przyznać, że czasami złośliwy z niego
gość (np. Nasza
Księgarnia, str. 100). Nienacki po prostu
pousuwał te fragmenty, które nie pasują do
późniejszego Pana Samochodzika. Podobnie
uczynił w wypadku jazdy samochodem. Przecież
Pan Samochodzik nie może nie umieć kierować
autem! Może go nie mieć, ale kierować musi
umieć. Dodane są także fragmenty, które z
uroczyskowego dziennikarza robią detektywa (np. Warmia,
str. 37 i 132).
- Zmiany postaci profesora Nemsty
Autor usunął dwa spore
fragmenty opisujące charakter profesora.
Pierwszy dotyczy egzaminu, a w zasadzie odwetu
Nemsty na Babim Lecie (Nasza
Księgarnia, str. 43-44). Nienacki
postanowił trochę wybielić tę postać.
Przyznać muszę, że potrafił być nasz
profesorek wredny! Drugi usunięty fragment jest
częścią ogólniejszej akcji - wygładzania
rzeczywistości ówczesnej. Znikła rozmowa
profesora Nemsty i Tomasza N.
na temat roli archeologii w rozwoju
odbudowywanego po wojnie kraju (Nasza
Księgarnia, str. 157-159). Przy czym
ciekawostką jest, że zmiany te dokonywane były
stopniowo - pierwszy fragment znikł już w
Wydawnictwie Łódzkim
(porównanie dotyczy wydania trzeciego), drugi
dopiero w Warmii.
- Zmiany rzeczywistości ówczesnej.
Pierwsza zmiana, która rzuca
się w oczy niemal na samym początku to
"znikanie" Milicji Obywatelskiej (Warmia,
str. 14). Trzeba jednak zauważyć, że Nienacki
nie był konsekwentny. Jedynie na samym początku
książki usunięto słowa "MO" czy
"milicja", ale począwszy od tejże
str. 14 wydania Warmii
pozostały już one bez zmian. Może Nienacki
uznał, że nie warto robić sobie tyle zachodu?
Poważniejszą sprawą jest zmiana prowadzonej
przez Bachurę i Kuwasika nielegalnej ubojni
trzody chlewnej na bimbrownie. W pierwszym i
trzecim wydaniu powieści na Czartorii jest
nielegalna jatka, a w wydaniu Zodiaka
i w "Świętym
relikwiarzu" właśnie bimbrownia.
Najgorsze zaś, że w tymże Zodiaku
wszędzie przez całą książkę milicja uparcie
ściga handlarzy mięsem, a w finale raptem
okazuje się, że Tomasz w jaskini
znalazł beczki z zacierem. Do tego wychodząc z
tej jaskini poczuł "znowu"
smród, którego jednak - już inaczej niż w
pierwszym wydaniu - nie czuł przed wejściem. I
potem do tego pojawia się Bachura z beczką
samogonu. Niestety - pomieszanie kompletne. W
wydaniu Warmii
wszystkie te fragmenty zostały już starannie
powymieniane i tu jednak Bachura ciągle po
staremu okazuje się być byłym właścicielem
jatki (str. 169). No i jeszcze jedno
niedopatrzenie: w której jaskini była
bimbrownia? Najpierw pozostało zdanie, że w
drugiej i trzeciej znajdował się tylko
zrujnowany piec, więc Tomasz
wchodzi do ostatniej. A chwilę potem w trzeciej
odnajduje aparaturę, co potwierdza jeszcze
później na posterunku.
Czy takie grzebanie w treści ma
sens?. Przede wszystkim i tak czytając zdajemy
sobie sprawę, że akcja toczy się w głębokiej
komunie - świadczy o tym wiele innych
fragmentów. A różnica między nielegalną
jatką, a bimbrownią jest przecież żadna.
A teraz czas na szczegóły:
(1957)
|
(1971)
|
(1989)
|
(1993)
|
Uroczysko
1957
Wydania
Recenzja
|
Uroczysko
1971
Wydania
Recenzja
|
Uroczysko
1989
Wydania
Recenzja
|
Święty relikwiarz
1993
Wydania
Recenzja
|
str. 12
|
str. 14
|
str. 16
|
str. 9 (dodano)
|
Wtedy to przypomniałem
sobie nazwisko "Bachura" i zapisałem
je w notesie.
Po zdaniu.
|
Dlaczego to uczyniłem? Nie wiem.
Lecz myślę, że to właśnie wtedy pierwszy raz
dała znać o sobie tkwiąca we mnie żyłka
detektywistyczna. Byłem wówczas jeszcze bardzo
młody, właśnie ukończyłem trzeci rok
historii sztuki na Uniwersytecie i nie miałem
pojęcia, że czeka mnie przyszłość pełna
przygód jako urzędnika do specjalnych zadań w
Ministerstwie Kultury i Sztuki. A jednak to
wówczas na Uroczysku ogarnęło mnie przeczucie,
że stoję przed pierwszą w swym życiu
zagadką, którą musze rozwiązać. Zagadka ta
nazywała się "diabeł Kuwasa i jego
skarby".
|
str. 14
|
str. 17
|
str. 19
|
str. 11 (zmieniono)
|
Uwaga! Roboty
naukowo-badawcze. Niezatrudnionym wstęp
milicyjnie wzbroniony...
|
Uwaga! Roboty naukowo-badawcze.
Niezatrudnionym wstęp wzbroniony.
|
str. 16
|
str. 18
|
str. 21
|
str. 12 (zmieniono)
|
Było to przed pięciu
laty, w początkach mojej pracy dziennikarskiej.
Miałem wtedy dziewiętnaście lat. Do redakcji
zatelefonowano, że ekipa archeologów dokonała
w Janisławicach w powiecie skierniewickim bardzo
ciekawego odkrycia. Ktoś zadecydował:
"Pojedzie tam N..."
|
Byłem wtedy - jak wspomniałem -
studentem historii sztuki na uniwersytecie, a do
małego stypendium dorabiałem sobie pracą w
redakcji jednego z dzienników. Pisałem
przeważnie o wystawach nowoczesnych obrazów i
współczesnych awangardowych rzeźbach. Ale tak
się złożyło, że pewnego dnia do redakcji
zatelefonowano z wiadomością o ciekawych
odkryciach dokonanych przez archeologów we wsi
Janisławice w okolicach Skierniewic. Redaktor
naczelny akurat nie miał pod ręką żadnego z
doświadczonych dziennikarzy, więc właśnie
mnie wysłał do Janisławic, abym napisał
reportaż o pracy archeologów. Nie mogłem mu
odmówić, jeśli chciałem dalej dorabiać sobie
pracą w gazecie.
|
str. 16
|
str. 19
|
str. 21
|
str. 13 (zmieniono)
|
Rozpacz moja musiała
być jednak tak widoczna, a wygląd tak
smarkaczowaty, że ulitował się nade mną jeden
z członków ekipy - właśnie Nemsta, wówczas
jeszcze magister.
|
Rozpacz moja musiała być jednak tak
widoczna, a wygląd tak smarkaczowaty, że
ulitował się nade mną jeden z członków ekipy
- właśnie Nemsta, wówczas już profesor.
|
str. 17
|
str. 19
|
str. 22
|
str. 13 (zmieniono)
|
Oto dlaczego trafiłem na
Uroczysko.
Mieszkam to już dwa dni. Nieustannie
pada drobny, przenikliwy deszcz, który sprawia,
że choć to początek lipca, powietrze jest
chłodne jak wczesna wiosną.
Dwa dni. To dużo, czy mało? I dużo, i
mało - zależy jak dla kogo. Przypuszczam, że
dla Nemsty i jego studentów przywykłych
określać pochodzenie znalezisk z niezbyt
precyzyjną dokładnością (dziesiątek lat w
tę, dziesiątek w tamtą stronę - jaka
różnica, gdy ma się do czynienia z całymi
wiekami?) te dwa dni nie stanowią długiego
okresu. Nie przejmują się deszczem, dni te
spędzili prawie bezczynnie, nie zacząwszy nawet
rozkopywania kurhanu. Zresztą nie zatroszczyli
się jeszcze o kupno nowych narzędzi w miejsce
ukradzionych pierwszej nocy. Grają w brydża, w
szachy, czytają książki, gotują jakieś
wymyślne obiady. A ja?...
|
Nemsta należał do ludzi
niezwykłych. Na przykład, nigdy nikomu nie
okazywał swej wyższości, wypływającej z
posiadania ogromnej wiedzy archeologicznej. Z
ludźmi, o których sądził, że są
wartościowi lub ich po prostu lubił - łatwo
przechodził "na ty". Być może to on
pierwszy odkrył we mnie miłość do
staroświecczyzny, a także domyślał się, że
mam żyłkę detektywistyczną. Prawdopodobnie
dlatego, gdy zaczęły się jego kłopoty
związane z działalności "diabła
Kuwasy" zaprosił mnie na Uroczysko, abym -
jak to wyjaśnił - mógł napisać artykuł do
gazety o pracy archeologów. W rzeczywistości
jednak, jak sądzę, szukał u mnie pomocy w
walce z kłopotami, jakie wynikały już na
początku prac wykopaliskowych. Czy mogłem mu
odmówić?
|
str. 18
|
str. 20
|
str. 23
|
str. 14 (zmieniono)
|
Pierwsze, co uczyniłem
na swym nowym stanowisku, to zawitałem na
posterunek MO w odległym o cztery kilometry
Przygłowie. Zawiadomiłem milicjantów o
kradzieży narzędzi, podałem ich dokładny
opis.
|
Pierwsze, co uczyniłem na swym nowym
stanowisku, to zawitałem na posterunek w
odległym o cztery kilometry Przygłowie.
Zawiadomiłem o kradzieży narzędzi, podałem
ich dokładny opis.
|
str. 22
|
str. 24
|
str. 28
|
str. 16 (zmieniono)
|
Nazywamy ich
"smarkaczami", bo są rzeczywiście
bardzo młodzi.
|
Nazywają ich
"smarkaczami", ale i ja jestem w ich
wieku.
|
str. 24
|
str. 27
|
str. 32
|
str. 19 (zmieniono)
|
Stało się. Muszę być
od dziś przygotowany na to, że
"smarkacze" i pozostałe towarzystwo
nie będą mieli o mnie zbyt dobrej opinii.
Nie jest to oczywiście powód do
rozpaczy. Jedno tylko trudniej mi przeboleć:
pogardliwie skrzywione wargi asystentki Nemsty,
gdy wymawiała słowa "redaktor,
intelektualista".
|
Na Uroczysku nazywano mnie
"redaktorem", choć w redakcji
pracowałem tylko dorywczo, zajęty studiowaniem
historii sztuki. Lecz tak mnie przedstawił
Nemsta i odtąd nosiłem redaktorski tytuł. Nie
oponowałem przeciw niemu, gdyż - jak sądziłem
- tytuł ów dodawał mi powagi i znaczenia.
Dotknęły mnie jednak słowa asystentki
Nemsty, która lekceważąco wypowiadała się o
moich sportowych umiejętnościach. Niestety, nie
miałem argumentów, aby je odeprzeć lub
znaleźć dla siebie jakieś usprawiedliwienie.
Rzeczywiście, bardzo mało interesowałem się
sportem i sprawnością swego ciała. O wiele
bardziej pociągały mnie książki, przede
wszystkim te dotyczące historii sztuki. Bardzo
chciałem jej zaimponować swoja wiedzą w tej
dziedzinie, lecz ją w tej chwili ta sprawa
zdawała się mało ciekawić.
Żałowałem tego. To była - a raczej
jest - bardzo piękna dziewczyna, a ja - co od
pewnego czasu odkryłem - mam przedziwną
słabość do ładnych kobiet.
|
str. 33
|
str. 35-36
|
str. 43-44
|
str. 26 (zmieniono)
|
Egzamin maturalny
oblałem z dwóch przedmiotów: z łaciny i z
matematyki. Byłem w szkole jednym z najlepszych
uczniów z języka polskiego i historii, lecz
mimo całego szczerego wysiłku profesorskiego
grona nie udało się mnie przepchnąć przez
łacinę i matematykę. Szczególnie w tym
ostatnim przedmiocie byłem i jestem tak tępy,
że aż mnie samego to przeraża. Oblałem
egzamin i opuściwszy szkołę z ogromną
nienawiścią do matematyki, przysiągłem sobie,
że odtąd nawet najmniejsze liczby będę
zapisywał nie cyframi, tylko słowami.
Nienawiść do matematyki zaowocowała
tym, że nie starałem się powtórnie
przygotować do matury; nie miałem wstępu na
uniwersytet, zacząłem pracować w redakcji
codziennej gazety. Oczywiście w niedługim
czasie zmuszono mnie do nauki, na szczęście na
tak specjalistycznej uczelni, że mogłem
uniknąć tam zetknięcia się z łaciną i
matematyką, a powiększyć zasób swej wiedzy w
zakresie ulubionych przedmiotów: literatury i
historii. W notatkach dotyczących mego domowego
budżetu, w uczelni, nawet w swych artykułach w
gazecie wszystkie liczby pisałem słowami.
|
Egzaminu maturalnego z dwóch
przedmiotów, z łaciny i matematyki, o mało nie
oblałem. Byłem jednak najlepszym w klasie
uczniem z polskiego i historii, dlatego dzięki
pomocy profesorskiego grona udało mi się jakoś
uzyskać świadectwo dojrzałości. Niechęć do
łaciny i matematyki pozostała we mnie jednak na
długo, z tego też powodu zapewne zapisałem
się na historię sztuki na uniwersytecie, choć
potem okazało się, że nawet historia sztuki
wymaga znajomości choćby podstaw łaciny.
Szczególnie ta część historii sztuki, która
dotyczy dzieł starych mistrzów. Do matematyki
natomiast długo nie mogłem się przekonać i
nawet w notatkach dotyczących mego domowego
budżetu, w uczelni, nawet w swych artykułach w
gazecie wszystkie liczby pisałem słowami.
|
str. 41
|
str. 44
|
str. 55
|
str. 33 (zmieniono)
|
Tak - mruczałem,
myśląc o czymś zupełnie innym. Bo cóż ze
mnie właściwie za dziennikarz? Mam w redakcji
stanowisko publicysty. Uważa się mnie za
poważnego człowieka, który dużo wie, dużo
umie, który pisze w gazecie na temat naszej
polityki w rolnictwie. Vive diu vitamque tuam
perpende... O, gdybyż wiedzieli, jak ja
naprawdę mało wiem i umiem, jak stoję bezradny
wobec pięciu łacińskich wyrazów. Uchodzę w
oczach czytelników i redakcji za człowieka
odważnego, śmiałego. A jaki jestem naprawdę?
A naprawdę jestem chorobliwie nieśmiały.
Jeśli w budce z papierosami zapomną mi wydać
reszty - to zaczerwienię się i ani słówkiem
nie upomnę, w restauracji mogę dwie godziny
czekać na podejście kelnera i nawet się nie
skrzywię, że to mi się nie podoba. Tylko
stanąwszy wobec cudzych trudnych spraw i
kłopotów potrafię jakoś przełamać swoją
nieśmiałość i jakby przeskakuję w drugą
skrajność: staję się tak śmiały, że aż
natarczywy i wścibski...
|
Tak - mruczałem, myśląć o czymś
zupełnie innym. Bo cóż ze mnie właściwie za
detektyw? Vive diu vitamque tuam perpende...
O, gdybyż wiedzieli, jak ja naprawdę mało wiem
i umiem, jak stoję bezradny wobec pięciu
łacińskich wyrazów.
|
str. 42
|
str. 45
|
str. 56
|
str. 33 (usunięto)
|
W redakcji nikt nawet nie
przypuszcza istnienia we mnie słabości do
starych książek i obrazów, starych
przedziwnych historyjek, świątków
przydrożnych, architektury średniowiecznej.
Dlaczego? Bo ukrywam tę słabość przed
wszystkimi. Ukrywam z lęku przed
śmiesznością. Jestem więc w gruncie rzeczy
również i tchórz. Tak, tchórz! Ukrywam nawet
swój wyjazd na Uroczysko. Jakże źle to
wszystko o mnie świadczy...
|
- Tak, tak - kiwałem głową.
Między zdaniami.
- I wie pan, co się stało z małym
kogucikiem?
|
str. 43-44
|
str. 47 (usunięto)
|
str. 58
|
str. 34
|
Roześmiał się. Przystanął i
przytrzymał mnie za ramię.
- Moja asystentka nie darzy cię
sympatią, prawda?
- Tak. No i co z tego? - odrzekłem
niegrzecznie. Po co się wtrąca w nie swoje
sprawy.
- Przed trzema laty trochę się w niej
podkochiwałem, czego się na mnie patrzysz jak
na wariata? Wyobraź sobie, podkochiwałem się w
studentce.
Nie cierpię Babiego Lata, lecz na tę
wiadomość poczułem w sobie dziwny chłodek.
- Na szczęście przeszło mi to. A wiesz
gdzie? W tramwaju. Jechałem tramwajem do
uniwersytetu przyjmować egzaminy. Siedziałem na
ławce zasłonięty gazetą i mimochodem
słyszałem bardzo szczerą rozmowę dwóch
studentek. Okazało się, że ich zdaniem jestem
nudny pedant bez krzty fantazji i piła, a brodę
noszę dla dodania sobie powagi, że jestem
naukowiec starej daty i nie mam poczucia humoru.
Po pół godziny przyszły do mnie na egzamin.
Oblałem obydwie. Dałem im poczucie humoru, co?
- Co to były za studentki?
- Jedną z nich znasz. To moja
asystentka. Po oblanym egzaminie przyłożyła
się do nauki, ma teraz sporo wiedzy i dlatego
wybrałem ją potem na pomocnicę. Z
podkochiwaniem się jednak koniec. Przeszło mi w
tramwaju.
W jakim celu on mi to opowiedział? -
zastanawiałem się z odrobiną podejrzenia. Ale
nie doszedłem do żadnych wniosków.
|
Szatyn z bródką stoi ci
na zawadzie - uzupełniłem te horoskopy.
Między zdaniami.
Nemstę znów zaczęło dręczyć jego
"kapitalne odkrycie".
|
str. 47
|
str. 50
|
str. 62
|
str. 37 (dodano)
|
Dyżurujący dziś w
kuchni ukończył pitraszenie obiadu.
Po zdaniu.
|
Kiedy usiedliśmy przy stole,
postanowiłem, że czas już skończyć z
powstającą o mnie na Uroczysku opinia jako o
ślamazarnym sportowcu, który nie tylko nie
potrafi grac w siatkówkę, a chyba także jest
człowiekiem niezbyt rozgarniętym
intelektualnie. Dlatego ni stąd ni zowąd
oświadczyłem:
- Nasza kolegiata kryje tajemnice. Mur
południowej ściany jest o półtora metra
grubszy niż mur ściany północnej.
Podejrzewam, że znajduję się tam jakieś
maleńkie zamurowane pomieszczenie, jakaś
skrytka.
- No tak - klasnął w ręce doktor
Nietajenko. - Właśnie coś takiego
podejrzewałem. Skrytkę.
- I ja także - podchwycił Narkuski. I
dodał - Czy nie sądzicie, że warto natychmiast
zbadać tę sprawę?
Przerwał sucho Nemsta:
- Uroczysko, jak się okazuje, kryje
wiele zagadek. Podobnie jest ze starą
kolegiatą. Ale my przybyliśmy tutaj, aby
rozkopywać prasłowiański kurhan, a teraz
zjawiła się sprawa owych granitowych kostek na
wysepce Uroczyska. Nie mamy dość sił i
środków, aby natychmiast zgłębić wszystkie
tajemnice tego zakątka. Tym bardziej, że
przeszkadza nam ciągle ów legendarny diabeł
Kuwasa. Dlatego proponuję, aby na razie dać
spokój zagadce odkrytej przez pana redaktora. Co
do mnie, radzę mu, aby raczej zajął się
Kuwasą, nie zaś kolegiatą.
I tak oto, choć wykazałem swoje
detektywistyczne talenty, niewiele tym
osiągnąłem. Mało tego, zostałem delikatnie
zbesztany przez profesora Nemstę.
|
str. 50
|
str. 53 (zmieniono)
|
str. 66
|
str. 40 (zmieniono)
|
Ale mimo wszystko jest on
dziewiętnasty w mej archeologicznej praktyce.
|
Ale mimo wszystko jest on
już którymś tam w mej archeologicznej
praktyce.
|
Ale pomimo wszystko jest on już
którymś tam w mej archeologicznej praktyce.
|
str. 50
|
str. 54
|
str. 66
|
str. 40 (usunięto)
|
A jeśli okaże się, że
nie wie o skrytce, dla siebie zostawię
wyjaśnienie tajemnicy.
|
Jeśli przynęta chwyci, Nemsta
zażąda bliższych wyjaśnień, a wówczas nie
proszony sam przełoży na polski łacińskie
słowa.
Między zdaniami.
- Vive diu... vitamque tuam
perpende... - powiedziałem cicho, powoli,
lecz z naciskiem.
|
str. 51
|
str. 55
|
str. 67-68
|
str. 41 (zmieniono)
|
Ja wiem tymczasem o
jednej. O granitowych kostkach.
- Zagadek ma kolegiata więcej.
|
Jest ich wiele, prawda?
- Zagadek ma kolegiata dość dużo.
|
str. 64
|
str. 67-68
|
str. 86-87
|
str. 51 (zmieniono)
|
- Czy wie pani - całkiem
przełamałem w sobie nieśmiałość i swoim
zwyczajem na oślep popadłem w druga skrajność
- że sprawa kaplicy na Uroczysku jest niczym w
porównaniu z zagadką, na którą w kolegiacie
natrafili Nietajenko i Narkuski? Niestety, oni
nieświadomi są swego odkrycia, a ja nie chcę
zdradzić, że ich podglądałem. Ciężko mi z
tą tajemnicą, mam z jej powodu nawet trochę
kłopotów osobistych. Muszę się pani
zwierzyć, ulżyć trochę ciężaru, który
dźwigam...
Przyniosła sobie z kuchni herbatę.
Przez drogę widocznie rozważyła moje słowa,
bo od razu zapytała:
- Skąd ma pan do mnie aż tyle zaufania?
- Nie wiem - bezradnie rozłożyłem
ręce. Ale przekroczywszy Rubikon nieśmiałości
począłem cwałować na dzikim rumaku odwagi.
- Bo pani mi się podoba. Tak, podoba od
pierwszego wejrzenia. Przypomina mi pani Joasię
z "Ludzi bezdomnych". I w ogóle... -
zrobiłem nieokreślony ruch rękami. - Tylko
moja wrodzona nieśmiałość nie pozwala
powiedzieć pani tego wszystkiego - wyrąbałem
na koniec. I łyknąłem spory haust gorącej
herbaty, parząc sobie wargi i język.
Zgasł nikły uśmiech na jej wargach.
Zarumieniła się. Coś, jak drwinę usłyszałem
w jej glosie.
- Po tym, co pan teraz powiedział,
jakoś nie mogę uwierzyć w tę pańską
"wrodzoną nieśmiałość".
Zmroził mnie jej chłód, lecz brnąłem
dalej przez te śniegi.
- Nie chodzi o moją nieśmiałość. Po
prostu mam do pani zaufanie, i kwita. Nie mogę
dłużej nosić w sobie tajemnicy, która drąży
mnie jak kornik pień drzewa.
- Wspaniałe porównanie - zaśmiała
się cicho, żeby nie zwracać uwagi na
siedzących obok nas.
|
- Czy wie pani - całkiem
przełamałem w sobie nieśmiałość i swoim
zwyczajem na oślep popadłem w druga skrajność
- że sprawa kaplicy na Uroczysku jest niczym w
porównaniu z zagadką, jaką kryje kolegiata.
|
str. 90
|
str. 95
|
str. 120
|
str. 73 (zmieniono)
|
Za diabłem się
uganiacie, a w okolicy bezkarnie grasuje banda
spekulantów, skupują świnie i mięso wywożą
do miasta.
|
Za diabłem się uganiacie, a w
okolicy bezkarnie grasuje banda, która robi
bimber, czyli pędzi samogon.
|
str. 100-101
|
str. 106-107
|
str. 133-134
|
str. 82 (zmieniono)
|
- Latarka niepotrzebna,
ale zabierz pan pęk szpagatu.
Wydłużyła mu się mina.
- Nie mam szpagatu.
- Hm. To gorzej... W takim razie nie
wiem, czy uda się nam odnaleźć tajemniczego
Dziwaka.
Zmartwił się. Posmutniał.
- A kilka metrów zwykłego sznurka nie
wystarczy? Mam nim owiązaną walizkę. Czy może
mi pan powiedzieć, do czego panu szpagat?
- Niestety, nie wolno mi uprzedzać
wypadków. Sherlock Holmes zawsze tak robił.
Nawet Watsona nie wtajemniczał we wszystkie
szczegóły, zanim nie złapał zbrodniarza za
kołnierz.
Chwilę staliśmy niezdecydowani na
środku jadalni. Po raz któryś już
stwierdzałem, że cała ta historia nie ma
najmniejszego sensu, nie jest ani mądra, ani
dowcipna.
|
- Scyzoryk może się przydać.
Chwilę staliśmy niezdecydowani na
środku jadalni. Po raz któryś już
stwierdziłem, że cała ta historia nie ma
najmniejszego sensu, nie jest ani mądra, ani
dowcipna.
|
str. 102
|
str. 108-109
|
str. 136
|
str. 83-84 (zmieniono)
|
Prace na Uroczysku były
ośrodkiem zainteresowania mieszkańców
okolicznych wiosek i zapewne tylko umieszczona na
ścieżce tablica z ostrzegawczym napisem,
milicja i sąd wyszczególnione w ostrzeżeniu,
chroniły nas przed inwazją ciekawych.
|
Prace na Uroczysku były ośrodkiem
zainteresowania mieszkańców okolicznych wiosek
i zapewne tylko umieszczona na ścieżce tablica
z ostrzegawczym napisem chroniła nas przed
inwazją ciekawych.
|
str. 147-148
|
str. 155-156
|
str. 197-198
|
str. 120 (usunięto)
|
We wszystkich przygodach
na Uroczysku odgrywam po trosze role dobrego
wojaka Szwejka. Zaiste, wspaniałe porównanie z
dziennikarzem codziennej gazety - rozmyślałem
niewesoło. - Jaki diabeł Kuwasa mnie tu
sprowadził? Mogłem spędzić urlop na jakiejś
pięknej wysepce z ornitologami i przypatrywać
się życiu ptaków. Nie jest to zapewne zajęcie
dramatyczne, ale za to jakże wspaniały
wypoczynek. Mogłem wyjechać w podróż po
Polsce, napisać o tej podróży i nareszcie
skompletować mały zbiorek moich reportaży.
Cóż nowego potrafię "spłodzić" o
badaniach archeologicznych? Mam grubo ponad
dwadzieścia lat, płodzę tasiemcowe artykuły o
produkcji rolnej, która nieustannie nie nadąża
za przemysłem i która nie przyspiesza swego
marszu po moich artykułach. Od czasu do czasu
próbuję wtrynić do gazety w formie
"widokówki" zabawne historie o
zabytkach. Nikt nie zwraca na nie najmniejszej
uwagi, każdy traktuje je jako nieszkodliwe
dziwactwo. Czy naprawdę poza mną i paroma
rzeczywistymi dziwakami nie ma ludzi, którzy
zrozumieliby miłość do spraw małych i
drobnych, ale jakże wdzięcznych i pogodnych?
Czy potrafiłbym napisać coś, co oddałoby urok
tajemniczości, poszukiwań, śmiesznych
przygód? W czym byłby urok starych świątków,
szacownych budowli, zagadek, wesołych
historyjek?...
|
Dreptałem w milczeniu obok Babiego
Lata i było mi bardzo markotno.
Między zdaniami.
Przegrodził nam drogę rów z wodą.
|
str. 150
|
str. 161
|
str. 206
|
str. 125 (usunięto)
|
Nietajenko ciągle gadał
o swych straszliwych przeżyciach w grobowcu
Regierungsratha i wygłodniały śpiesznie
dreptał. Ja co pewien czas pozostawałem w tyle,
bo narzędzia były różnej wielkości i raz po
raz jakaś łopatka wymykała mi się z rąk i
upadała na ziemię.
W pewnej chwili Babie Lato zaczekała na
mnie.
- Może pomóc? - zapytała tak jakoś
cicho i słodko, że nieopatrznie wyrwało mi
się:
- Czy wie pani, że Nemsta chce nas
ożenić?
Zaniemówiła z wrażenia. Potem
krzyknęła:
- Jest pan gbur! I cham!
Obróciła się na pięcie i pobiegła za
Nietajenką. Ogłupiały bezradnie obejrzałem
się wokoło. Znowu wymknęła mi się z rąk
jakaś łopatka.
|
Zabraliśmy narzędzia i
wyruszyliśmy w powrotną drogę na Uroczysko.
Między zdaniami.
Na okrytych mgłą bagnach obok spalonej
wierzby głośno zaskrzeczał nocny ptak.
|
str. 157-159
|
str. 165-168
|
str. 211-214
|
str. 129 (usunięto)
|
Po kolacji jeszcze raz
natknąłem się na Babie Lato. Zamyślona stała
samotnie w drzwiach baraku, przyglądając się,
jak noc pochłaniała moczary, kolegiatę i
naszą wysepkę.
- Między nami wojna, prawda? -
przerwałem jej rozmyślania. - No cóż, czy
może być inaczej, skoro jestem, zdaniem pani,
gburem i chamem? A propos pani pięknych
włosów. Ostrzegano mnie już nieraz: nie
wszystko złoto, co się świeci...
- Jakże pan zmienny - powiedziała z
wyrzutem i odeszła. A ja począłem się
zastanawiać, czy rzeczywiście w głosie jej
brzmiał akcent żalu.
Długo miałem w oczach jej zamyśloną
twarz. W mroku stanowiła jakby złotą plamę
pozostałą z pięknego, słonecznego dnia. Gdy
zniknęła, wraz z nią, wydawało mi się,
odszedł ostatecznie i dzień. Nadeszła ciemna,
uroczyskowa noc z tajemniczymi westchnieniami i
szeptami na bagnach, pogwarem żab i dokuczliwym
brzękiem komarów. Żal mi się zrobiło
słonecznego dnia. Ociężałym krokiem
powlokłem się do swego pokoju.
Przy oknie obok nie zapalonej lampy
siedział Nemsta, z głową opartą na dłoni.
Drzemał? Położyłem mu rękę na ramieniu.
- Przypomnij sobie, co zwykł mawiać
Colas Breugnon...
Nie dał mi dokończyć. Posadził mnie
przy stole na drewnianej skrzynce, która z braku
sprzętów służyła nam za ławkę.
- Nie powinienem jeździć do Warszawy. W
ogóle należy stykać się tylko ze
środowiskiem archeologów - wybuchnął. -
Popatrzyłem trochę, co robią i czym żyją
inni ludzie, i zastanowiłem się nad sobą.
Radziłeś mi zresztą: Vive diu vitamque tuam
perpende.
- Daj spokój. To nie była rada, lecz
początek napisu w kolegiacie.
Ujął mnie za ręce i zajrzał mi w
twarz.
- Posłuchaj. Czy tobie nigdy nie
przeszło przez myśl, że ta nasza archeologia i
funta kłaków niewarta? W zniszczonym wojną
kraju ludzie pracują z takim ogromnym
wysiłkiem, a my tu sobie jakby nigdy nic
grzebiemy łopatkami w ziemi. Żyjemy
pasożytniczo, na koszt społeczeństwa. A co
temu społeczeństwu dajemy? Kilkanaście skorup?
Dręczy mnie wątpliwość, czy to, co robię, w
jakiś sposób potrzebne jest społeczeństwu.
- Ależ...
- Posłuchaj mnie - przerwał mi. - Moja
matka była Żydówką, nie wiem, czy o tym
wiesz. Mój ojciec i moja matka zginęli w
Majdanku. Ja przez całą wojnę tułałem się
po wsiach, w każdej chwili narażony na
śmierć. Dożyłem jednak czasów, gdy słowo
człowiek ma jaki taki szacunek i sens. Wydaje mi
się, że dziś jeden kiepski
inżynier-budowniczy więcej jest wart i bardziej
potrzebny niż stu najzdolniejszych archeologów.
Patrzę na pracę innych, zadaję sobie pytanie:
a co ty robisz? Co odpowiem, jeśli ktoś zapyta
mnie w ten sposób? Zaprowadzę go do muzeum i
otworzę salę, gdzie zgromadzono odnalezione
przeze mnie skorupy? Śmiechu warte - zaśmiał
się z goryczą.
Wybacz czytelniku, że nie przytoczę tu
zdań, którymi przekonywałem Nemstę o
przydatności jego pracy. Boję się, że
mówiłem słowami z artykułu wstępnego.
Przekonywałem go zresztą o sprawach, o których
równie dobrze wiedział. Rozumiałem jednak, że
w takich chwilach człowiek szuka u drugiego
zaprzeczenia swych wątpliwości, potwierdzenia
tego, co sam wie, ale czego nie dopuszcza do swej
świadomości. Czym jest naród bez kultury? -
mówiłem Nemście. - Naród bez kultury jest
jakimś klocem bezdusznym. W niesprzyjającym dla
niego czasie zgnije tak, że i ślad po nim
zaginie. Naród, który chce iść szybko
naprzód, musi wiedzieć, skąd przyszedł, jakie
są jego dzieje. Poznaniu tych dziejów służy
archeologia. Czyż trzeba więc uzasadniać jej
potrzebę dla narodu?
I może właśnie było mu potrzeba, aby
ktoś powtórzył mu te truizmy, ugruntował w
nim to, co przecież i sam dobrze znał. Nie
wiem. W każdym razie, gdy zaświtała, jak
mawiał Homer, "różanopalca"
jutrzenka - wyszedł z baraku weselszy,
dowcipkując ze studentami.
Trzeba się od niego uczyć uczciwości -
myślałem obserwując jego pociągłą,
delikatną twarz z czarną łopatką brody.
|
Nie można było tego nazwać inaczej
jak zdradą.
Między zdaniami.
Przed południem wiejski listonosz
przywiózł na rowerze gazety i listy.
|
str. 159-160
|
str. 168
|
str. 214-215
|
str. 129 (usunięto)
|
- Najwyższa pora, abyś
się ożenił - zauważyłem.
- O, to nie takie proste. Jakaż kobieta
zgodziłaby się ścierać kurze w pokoju pełnym
archeologicznych skorup. Myślę, że z racji
swych częstych wyjazdów podobną trudność w
ożenku mają i dziennikarze?
- Dzielnie przełamujemy trudności.
Wielu z moich kolegów jest już kilkakrotnie
żonatych - sprostowałem skromnie.
- Pan też chce w tej sztuce osiągnąć
niemałe rezultaty - wtrącił do naszej rozmowy
Dryblas.
Babie Lato, Joasia i smarkacze"
zachichotali aprobując słowa Dryblasa.
Odszedłem jak zmyty. A ponieważ już od
pewnego czasu sądziłem, że grzebanie w kaplicy
nie ma żadnego sensu i do niczego ciekawego nie
doprowadzi, zabrałem się do studiowania lektury
o prasłowiańskich kurhanach. Nie wolno mi było
skompromitować się niewiedzą w tej dziedzinie.
|
Nikt o nas nie pamięta, nikt o nas
nie myśli.
Między zdaniami.
Nie minęły dwie godziny, gdy
przywołał mnie Nemsta.
|
str. 163
|
str. 171-172
|
str. 219
|
str. 131-132 (zmieniono)
|
- Nic nie rozumiem -
westchnąłem do Nemsty.
- Ja również. A może ten krzyż
został po prostu zmontowany z dwóch krzyży.
Jeden był z końca XIII wieku, a drugi właśnie
z przełomu wieków XVI i XVII?
Stuknąłem się palcem w czoło.
- Przecież w swojej pracy o kolegiacie
sam o tym wspominasz. Nie pamiętasz? Piszesz o
zniszczeniu kolegiaty, powołując się na stare
rachunki za różnego rodzaju reperacje.
Pobiegłem do naszego pokoju i za chwilę
przyniosłem manuskrypt Nemsty.
- Cytujesz z księgi ekspensów: "W
1634 roku kapituła zabrała się gorliwie do
reperacji zniszczonego najazdem wyposażenia
kolegiaty". Między innymi "złotnikowi
w Łowiczu wypłacono 4 złote za naprawę 2
ampułek i 2 krzyży tak zniszczonych, że
zrobił z nich jeden".
- No i tajemnica wyjaśniona -
odetchnął Nemsta.
|
Do tej pory nie brałem udziału w
żadnych dyskusjach naukowych na Uroczysku.
Znajdowali się tu przecież ludzie, którzy
posiadali ogromną wiedzę na temat zabytków, ja
zaś dopiero co ukończyłem trzeci rok studiów
historii sztuki i choć bardzo wiele czytałem o
sztuce dawnych wieków, to przecież wydawało mi
się czymś nietaktownym zabierać głos. Teraz
jednak nie mogłem się powstrzymać, aby nie
wypowiedzieć swego zdania, choć to mogło mnie
narazić na śmieszność.
- Sądzę, że każdy z was ma rację -
odezwałem się - ten krzyż pochodzi zarówno z
XIII, jak i z XVII wieku.
Zdumienie na chwilę odebrało im mowę.
Wreszcie Babie Lato stwierdziła złośliwie.
- No proszę, jaki to z naszego redaktora
wielki znawca historii sztuki. Czy może nam pan
wyjaśnić, redaktorku, jak to możliwe, aby ten
krzyż pochodził zarówno z XII, jak i z XVII
wieku? To przecież absurd.
- A właśnie, że nasz redaktor ma
rację - nieoczekiwanie pośpieszył mi z pomocą
profesor Nemsta. - Wiem nawet, na jakiej
podstawie wyraził on swoją opinię.
Wiedziałem, co miał na myśli.
Pobiegłem do naszego pokoju i przyniosłem
manuskrypt profesora Nemsty. Pośpiesznie
przekartkowałem go, znalazłem poszukiwany
fragment rękopisu i przeczytałem:
- "Jak wynika z księgi ekspensów,
w 1634 roku kapituła zabrała się gorliwie do
reperacji zniszczonego wyposażenia kolegiaty i
między innymi złotnikowi w Łowiczu wypłaciła
4 złote za naprawę 2 ampułek i dwóch krzyży
tak zniszczonych, że zrobiono z nich
jeden". I oto cała tajemnica -
uzupełniłem cytat z manuskryptu Nemsty. -
Krzyż zreperowano w XVII stuleciu, dlatego nosi
on znamiona trzynastowieczne i
siedemnastowieczne.
- No tak, to jest rozsądne i logiczne -
przyznał Nietajenko.
Narkuski z uznaniem pokiwał głową, a
Babie Lato, chyba po raz pierwszy odkąd ją
poznałem, spojrzała na mnie z nieukrywanym
podziwem.
Przyszłość pokazała, że takich
zagadek i tajemnic miałem rozwikłać bardzo
wiele.
|
str. 165
|
str. 174
|
str. 222
|
str. 134 (usunięto)
|
Redakcyjny szofer kilka
razy uczył mnie jeździć. Ale skończyło się
na próbach...
|
Zanim go sprowadzimy, zanim
wyjedziemy, to oni tym wozem prędzej dostaną
się do szpitala.
Między zdaniami.
"Ifa" zaś stoi w stodole u
sołtysa... - powiedziałem niezdecydowany.
|
str. 165
|
str. 174 (zmieniono)
|
str. 222
|
str. 134 (zmieniono)
|
"Przecież, u licha, wiem, co i
jak należy kręcić w samochodzie, żeby nim
jechać. W każdym bądź razie do miasta jakoś
dowiozę" - pomyślałem.
|
Przecież, u licha, wiem,
co i jak należy kręcić w samochodzie, żeby
nim jechać. W każdym bądź razie do miasta
jakoś dowiozę - pomyślałem.
|
"Przecież, u licha,
ukończyłem kurs samochodowy" -
pomyślałem.
|
str. 165-166
|
str. 174-175
|
str. 223
|
str. 134 (usunięto)
|
Nie rozumiem, dlaczego
automobiliści robią aż taką wielką
filozofię z umiejętności jazdy samochodem? Czy
aby nie ma w tym trochę przesady? Jedyna
trudność polega na tym, że o bardzo wielu
rzeczach trzeba pamiętać naraz: uważać na
drogę, żeby nie najechać kogoś, myśleć o
gazie, o sprzęgle, o biegach, żeby je
przerzucać we właściwej chwili. Mnie
najtrudniej było brać zakręt. Zawsze tak
jakoś skręcałem i źle wymierzałem
odległość, że przy przebywaniu zakrętu
dostawałem się na lewą krawędź drogi. Na
szczęście jechałem wolno, a droga była
prosta. Trzy kilometry żwirówki, a potem szosa,
prosto jak strzelił do miasta.
|
Ruszyliśmy.
Między zdaniami.
Na szosie zyskałem pewność siebie.
|
str. 200
|
str. 210
|
str. 267
|
str. 162 (usunięto)
|
Boją się, żebym ich
nie obmalował, he he - pomyślałem nie bez
odrobiny satysfakcji. Po moim artykule
przypomnieli sobie, że jestem dziennikarzem. No,
dam ja im łupnia, jak mawiał pan Zagłoba.
|
No, w tak młodym wieku ulegać
karcianemu nałogowi... - zauważyłem bez
przekonania.
Między zdaniami.
W gruncie rzeczy nie miałem jednak
pretensji do "smarkaczy".
|
str. 224
|
str. 236
|
str. 300
|
str. 183 (zmieniono)
|
Odpisałem ten fakt z
bardzo starej, pergaminowej księgi, będącej w
posiadaniu Archiwum Akt Dawnych w Warszawie.
|
Odpisałem tę informację z bardzo
starej, pergaminowej księgi, będącej w
posiadaniu Archiwum Głównego Akt Dawnych w
Warszawie.
|
str. 241
|
str. 253
|
str. 323 (zmieniono)
|
str. 196 (zmieniono)
|
Chyba z milion złotych
dostałoby się za nią...
|
Chyba kilka milionów złotych
dostałoby się za nią...
|
Chyba wiele milionów złotych
dostałoby się za nią...
|
str. 248
|
str. 260
|
str. 331
|
str. 201 (zmieniono)
|
Jedyny jej mankament to
spekulanci, handlujący świńskim mięsem.
|
Jedyny jej mankament to ludzie,
którzy pędzą samogon.
|
str. 255
|
str. 267-268
|
str. 341
|
str. 208 (zmieniono)
|
Aż strach mnie oblatuje,
strach większy niż przed Kuwasą, gdy
pomyślę, że będę musiał powrócić do swego
redakcyjnego biurka, do nieustannych pogoni za
materiałem, że będę musiał znowu pisać
artykuły, a one w codziennej gazecie żyją tak
krótko jak niektóre motyle. Tylko przez
dwadzieścia cztery godziny.
Marzę o napisaniu książki, w której
rzeczywistość tak graniczyłaby z fantazją, z
wyobraźnią, że tworzyłaby po prostu jedną
nierozerwalną całość. I żeby tak jak tu na
Uroczysku wkroczyła w życie codzienne, z jego
wszystkimi troskami, prawdziwa legenda, anegdota,
baśń.
|
Aż strach mnie oblatuje, strach
większy niż przed Kuwasą, gdy pomyślę, że
będę musiał powrócić do swego redakcyjnego
biurka, do nieustannych pogoni za materiałem.
Dopiero gdy ukończę historię sztuki, może
życie moje stanie się ciekawsze, bo zacznę
pracę w jakimś muzeum.
|
str. 260
|
str. 273
|
str. 348 (usunięto)
|
str. 212
|
Przed czwartą nos
musiałem sobie zatkać. Zaleciało strasznym,
ohydnym smrodem. Roje much, wielkich i lepkich,
milionowymi stadami roiły się pośród głazów
i kamieni, osiadając na rozkładających się
resztkach mięsa.
Kie licho? - medytowałem.
- Och, chodźmy stąd. Już chodźmy! -
niecierpliwiła się Babie Lato, nie mogąc
znieść wstrętnego zapachu.
|
Podobnie w drugiej i
trzeciej jaskini.
Między zdaniami.
Na przekór sobie - wlazłem i do
ostatniej pieczary.
|
str. 260
|
str. 273
|
str. 348-349 (dodano)
|
str. 212
|
Pod lewą ścianą
rozbity piec i na głazach kupka starych szmat.
Między zdaniami.
- Dosyć już tego... - rozgniewała się
Babie Lato zajrzawszy za mną do jaskini.
|
Z kąta pieczary
doleciał mnie ostry zapach alkoholu. "Kie
licho?" - pomyślałem i zaciekawiony
podszedłem bliżej. Zobaczyłem tam kilka
dużych beczek i kompletny duży aparat do wyrobu
samogonu zwanego "bimbrem". W beczkach
odkryłem fermentujący zacier potrzebny do
produkcji wódki. A więc trzecia pieczara kryła
bimbrownię. Wódka w państwowych sklepach była
bardzo droga, produkcja samogonu mogła
przynieść wielkie zyski. Tylko że było to
traktowane jako przestępstwo i karalne.
|
str. 262
|
str. 275
|
str. 351
|
str. 214 (usunięto)
|
Na dworze znowu poczułem
ohydny smród. Ale nie miałem już czasu
dochodzić jego przyczyny.
|
Jeszcze raz obrzuciłem wzrokiem
martwe ciało znachora, obiegłem oczami mroczną
jaskinię, utrwalając w pamięci każdy głaz,
każdy zakątek.
Między zdaniami.
Światło pochmurnego dnia, widok
żyjącego świata, spokój latających
jaskółek - odegnały trochę grozę, która
uczepiła się mnie w jaskini.
|
str. 264
|
str. 277
|
str. 353 (zmieniono)
|
str. 215
|
Zajechał pod swój dom
swym własnym wozem, a na wozie w jednym worku
był ten relikwiarz, a w drugim niedawno zabita i
wypatroszona świnka na niedozwolony handelek.
|
Zajechał pod swój dom
swym własnym wozem, a na wozie w jednym worku
był ten relikwiarz, a w drugim duży blaszany
baniak z samogonem.
|
str. 265
|
str. 278
|
str. 355 (zmieniono)
|
str. 216
|
- Wspomniał pan o
zabitej i wypatroszonej świni. Otóż w tej
chwili przypomniałem sobie, że przed jaskinią,
gdzie leży zamordowany znachor, strasznie
śmierdzi gnijącym mięsem. To tam chyba
również zabito i wypatroszono świnię. Jest
tam tych gnijących resztek mięsa chyba z
dziesięciu świń.
|
- W trzeciej pieczarze
znajduje się aparat do wyrobu samogonu i kilka
beczek z zacierem.
|
str. 265-266
|
str. 278-279
|
str. 355 (zmieniono)
|
str. 216
|
Ten potakująco kiwnął
głową. Śledczy począł nam się zwierzać:
- Na naszym terenie grasuje banda
spekulantów mięsem świńskim. Wykupują po wsi
trzodę, biją ją gdzieś nielegalnie i
rozwożą po kraju. Od dawna szukałem i
członków tej bandy, i tajnej jatki. Może więc
trafili państwo właśnie na ową jatkę?
Jaskinie na Czartorii, ustronne i nie odwiedzane,
są wymarzonym miejscem dla takiego procederu.
- Bachura jest rzeźnikiem. Sam mi to
powiedział - uzupełniłem.
- Tak. Był rzeźnikiem. Handel
dewocjonaliami mógł być dla niego tylko
pretekstem dla wędrówki po wsiach i skupywania
świń, które następnie ubijano na Czartorii.
|
A ten potakująco
skinął głową i wyjaśnił nam:
- Od jakiegoś czasu na naszym terenie
kwitnie handel samogonem. Niestety, jak do tej
pory nie udało się nam odkryć miejsca, gdzie
go wyrabiają. Teraz, zdaje się, trafiliśmy na
właściwy ślad. To Bachura urządził w
pieczarze bimbrownie. Pod pretekstem handlu
dewocjonaliami jeździł po wsiach i sprzedawał
także swój samogon.
|
Zmiany drobne
Oprócz powyższych zmian, które w
istotny sposób zmieniają treść książki, rzuciło mi
się w oczy sporo drobnych poprawek redakcyjnych. Ich
celem miało być na przykład wygładzenie stylistyki,
czy inne tego typu drobiazgi. Jak widać najwięcej ich
znalazło się w wydaniu Warmii,
niestety pojawiły się przy tej okazji literówki,
których nie było poprzednio.
(1957)
|
(1971)
|
(1989)
|
(1993)
|
Uroczysko
1957
Wydania
Recenzja
|
Uroczysko
1971
Wydania
Recenzja
|
Uroczysko
1989
Wydania
Recenzja
|
Święty relikwiarz
1993
Wydania
Recenzja
|
str. 3
|
str. 5
|
str. 5
|
str. 3 (zmieniono)
|
Na Uroczysko zabrał mnie
Nemsta swoją nowiutką "Ifą" w
słoneczne, upalne popołudnie.
|
Na Uroczysko, gdzie archeologowie
mieli rozkopać prastary, słowiański kurhan,
zabrał mnie Nemsta swoją nowiutką
"Ifą" w słoneczne, upalne
popołudnie.
|
str. 19
|
str. 22-23
|
str. 25
|
str. 15 (zmieniono)
|
Żniwa żniwami, ale że
jest w tym trochę złej woli, trochę Kuwasowej
złośliwości, to więcej niż pewne.
|
Żniwa żniwami, ale ża jest w tym
trochę złej woli, trochę Kuwasowej
złośliwości, to więcej niż pewne.
|
str. 23
|
str. 25
|
str. 29-30
|
str. 18 (zmieniono)
|
Szanowny mistrz Kadłubek
raczył nazywać je "bazylikami".
|
Czcigodny mistrz Kadłubek raczył
nazywać je "bazylikami".
|
str. 44
|
str. 47
|
str. 58
|
str. 34 (zmieniono)
|
Wokół tej gromadki, z
rękami założonymi do tyłu, wielkimi krokami
krążył Narkuski, jakby zabawiając się w
"chodzi lis koło drogi".
|
Wokół tej gromadki, z rękami
założonymi do tyłu, wielkimi krokami krążył
Narkuski, jakby zabawiając się w "chodzi
lisek koło drogi".
|
str. 49
|
str. 52
|
str. 65
|
str. 39 (zmieniono)
|
Z zapalonym więc
papierosem w ustach przelazłem przez parapet
okna.
|
Z zapalonym papierosem w ustach
przelazłem przez parapet okna.
|
str. 51
|
str. 56
|
str. 69
|
str. 41 (zmieniono)
|
Postawiliśmy kołnierze
pidżam, bo choć noc była ciepła, ale
wyrwaliśmy się spod rozgrzanych koców, od
moczarów zaś niekiedy zawiewał chłodniejszy
podmuch powietrza.
|
Postawiliśmy kołnierze piżdżam,
bo choć noc była ciepła, ale wyrwaliśmy się
spod rozgrzanych koców, od moczarów zaś
niekiedy zawiewał chłodniejszy podmuch
powietrza.
|
str. 56
|
str. 59
|
str. 74
|
str. 44 (zmieniono)
|
Oni, należało
przypuszczać byli uzbrojeni, ot, choćby w
zwykłe kije, a my w pidżamach, z gołymi
rękami.
|
Oni, należało przypuszczać byli
uzbrojeni, ot, choćby w zwykłe kije, a my w
piżdżamach, z gołymi rękami.
|
str. 57
|
str. 60
|
str. 76
|
str. 45 (zmieniono)
|
Rozpiął guzik pidżamy
i rozcierał sobie ręką bolące miejsce na
piersiach.
|
Rozpiął guzik piżdżamy i
rozcierał sobie ręką bolące miejsce na
piersiach.
|
str. 69
|
str. 73
|
str. 93
|
str. 55 (zmieniono)
|
Na Uroczysku również
będę stosował "politykę" milczenia.
|
Na Uroczysku również będę
stosował "politykę" milczenia:
|
str. 69
|
str. 73
|
str. 93
|
str. 55 (zmieniono)
|
To gdzieś pośród tych
osypisk, wądołów skalnych i stromizn
niegłębokich przepaści ukrywać się miał, w
przekonaniu nocnego bajarza spod kolegiaty,
złośliwy diabeł Kuwasa.
|
To gdzieś pośród tych osypisk,
wądołów skalnych i stromizm niegłębokich
przepaści ukrywać się miał, w przekonaniu
nocnego bajarza spod kolegiaty, złośliwy
diabeł Kuwasa.
|
str. 82
|
str. 85
|
str. 109
|
str. 65 (zmieniono)
|
Sięgnąć po nie mogłem
nie wstając z łóżka, gorzej było z wodą do
popicia kwaśnych pastylek.
|
Sięgnąć po nie nie mogłem nie
wstając z łóżka, gorzej było z wodą do
popicia kwaśnych pastylek.
|
str. 97
|
str. 102
|
str. 128
|
str. 79 (zmieniono)
|
- Tylko beze mnie! Beze
mnie! Dosyć mam tej próżnej włóczęgi -
pieklił się Narkuski, ogromną chustką w
grochy ocierając spocone czoło i kark.
|
- Tylko beze mnie! Dosyć mam tej
włóczęgi - pieklił się Narkuski, ogromną
chustką w grochy ocierając spocone czoło i
kark.
|
str. 159
|
str. 168
|
str. 214
|
str. 129 (zmieniono)
|
- Widzisz, widzisz, jakie
to z nas obydwu sieroty? - kpił Nemsta.
|
- Widzisz, widzisz, jakie to z nas
obydwu sieroty? - zakpił Nemsta.
|
str. 160
|
str. 168
|
str. 215
|
str. 129 (zmieniono)
|
Nie minęły i dwie
godziny, gdy przywołał mnie Nemsta.
|
Nie minęły dwie godziny, gdy
przywołał mnie Nemsta.
|
str. 164
|
str. 173
|
str. 221
|
str. 133 (zmieniono)
|
Sprawa jest ważna.
|
Sprawa jest poważna.
|
str. 257
|
str. 270
|
str. 344
|
str. 210 (zmieniono)
|
Jeśli pobiegł, o tędy
- rozważałem - dobrnął do obrastających
Czartorię świerków i w ich poszyciu znowu nam
zaniknął.
|
Jeśli pobiegł, o tędy -
rozważałem - dobrnął do obrastających
Czartorię świarków i w ich poszyciu znowu nam
zaniknął.
|
str. 266
|
str. 279
|
str. 355 (zmieniono)
|
str. 216
|
Nadarzyła się lepsza
gratka, klejnoty relikwiarza, i na nie się
połaszczyli.
|
Nadarzyła się jednak
lepsza gratka, klejnoty relikwiarza, i na nie
się połaszczyli.
|
|