"Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic"
- recenzja
Recenzja |
Wydania |
Ciekawostki |
Zmiany |
Po bieszczadzkich wioskach krążą
nieznani osobnicy, wykupujący od miejscowych chłopów
niezwykle cenne ikony, które w tajemniczy sposób,
zapewne przemycane przez granice, trafiają następnie na
aukcje w wiedeńskich antykwariatach. Tomasz
otrzymuje od dyrektora Marczaka zadanie wytropienia
szajki przemytników. Kontaktuje się więc z
zaprzyjaźnionymi rzeczoznawcami sztuki w różnych
krajach i od jednego z nich - Jarosława Dohnala z Pragi
czeskiej - dostaje ciekawą informację, którą
postanawia sprawdzić na miejscu.
Wyjazd ulega drobnemu opóźnieniu z
powodu pieska, którym nasz bohater obiecał się
zaopiekować, aczkolwiek dopiero po odebraniu go,
uświadamia sobie, czego właściwie się podjął. Kiedy
w końcu, po wielu perypetiach spowodowanych przez
owego... pieska, Tomasz
zjawia się w Pradze, trafia tam, przy okazji sprawy
ikon, na niezwykle intrygującą zagadkę, której
korzenie tkwią jeszcze w XVI wieku - w wieku mistrzów
czarnej magii, czarnoksiężników i alchemików.
W Bieszczady, wraz z obozem wędrownym,
wybiera się natomiast Baśka, harcerz i przyjaciel Tomasza,
który współdziałał już z nim w "Nowych
przygodach" i w "Zagadkach
Fromborka".
"Bchachmat haber tymca ewen iekara whamchir ein
lszaer"
Jak w kilku innych powieściach serii
kluczem do rozwiązania zagadki jest tajemnicze hasło.
Ale do samego poznania owego hasła droga jest długa i
wyboista. Zanim więc wraz z Tomaszem
będziemy mogli próbować odgadnąć jego znaczenie
czeka nas wiele intrygujących przygód. Poszukiwania
prowadzone będą w stolicy Czech, czy raczej ówczesnej
Czechosłowacji, oraz w polskich Bieszczadach, splatając
ściśle wątek przemytu ikon i koleje losów
szesnastowiecznych alchemików.
Podobnie jak i w "Złotej
rękawicy", akcja powieści początkowo rozgrywa
się dwutorowo, częściowo w Pradze czeskiej,
częściowo w Bieszczadach. Lecz, prawdę mówiąc,
pamiętnik Baśki to moim zdaniem słabsze fragmenty
książki. Dlatego, o ile w "Złotej
rękawicy" ten pomysł bardzo mi się spodobał,
to tutaj trochę psuje mi przyjemność lektury. Być
może dlatego, że zmienia się narrator, Baśka staje
się co jakiś czas głównym bohaterem, pisząc w
pierwszej osobie. A może dlatego, że w porównaniu z
przygodami w Pradze, perypetie harcerzy podczas górskiej
wycieczki wypadają blado i z niecierpliwością czeka
się, aż znów akcja przeskoczy do stolicy ówczesnej
Czechosłowacji. Tym bardziej, że spore fragmenty
pamiętnika, opisujące walki z UPA, brzmią jak
propagandowa gazetka.
"Tajemnica tajemnic" to tytuł
jednego z rozdziałów szczególnie ulubionej przez
czarnoksiężników "Kabały". I rzeczywiście
znajdziemy w tej części przygód Samochodzika mnóstwo
informacji na temat mistrzów czarnej i białej magii,
alchemików, magów, różokrzyżowców i innych tego
typu mrocznych i niezwykłych postaci. Śledztwo w
sprawie ikon przeplata się bowiem z tropieniem zagadki
talizmanu słynnego Edwarda Kelleya. Talizman ten z
tajemniczych powodów stał się przyczyną włamania do
muzeum na praskiej Złotej Uliczce. Ponieważ sprawa
przemytu zdaje się być ściśle powiązana z legendami
o ówczesnych czarnoksiężnikach, cały czas natrafiamy
na opowieści poświęcone dziwnym i zagadkowym
historiom, dziejącym się zarówno na dworze cesarza
Rudolfa, jak i innych władców europejskich tamtego
okresu, również w Polsce. To przede wszystkim ta
mroczna i niesamowita atmosfera stanowi główny atut
powieści.
Czytając tę książkę wielu
czytelników pierwszy raz spotyka się ze słowem
"ikona" i oczywiście, wiedziony ciekawością,
stara się zdobyć więcej informacji na ten temat - a i
Nienacki swoim zwyczajem zamieścił tu całkiem pokaźny
ich zasób. Prawdziwy "Samochodzik" nie
mógłby przecież powstać bez jakiejś porcji
dydaktyki. Chociaż akurat w tej powieści nie jest to
temat tak wciągający, jak historia średniowiecza w "Templariuszach"
i "Uroczysku".
Od tematu sakralnego malarstwa bardziej zainteresuje go
wspomniane wyżej fragmenty dotyczące mistrzów Dee i
Kelleya. Równie ciekawym wydaje się być krótki, ale
niezwykle treściwy i sugestywny opis atrakcji
turystycznych Pragi czeskiej, legend i faktów
związanych z jej przeszłością. Podczas czytania chyba
w każdym budzi się pragnienie, aby zwiedzić osobiście
to piękne miasto, którego obraz jak żywy staje przed
oczyma w trakcie lektury. Zwiedzić - to jednak
określenie na wyrost, bardziej adekwatne byłoby tu
"zobaczyć", gdyż jak sam Autor pisze: "Wędrówka
po nim jest nieustającą przygodą, bo co krok zaskakuje
jakiś piękny zakątek. Trzeba by tu żyć długie lata,
aby poznać wszystkie urocze zaułki, bulwary, skwery,
place i placyki." To jest jednak wieczne
zmartwienie każdego turysty. Nie można mieszkać
jednocześnie we wszystkich pięknych i ciekawych
miejscach, które byłyby tego warte. Zatem skazani
jesteśmy na przelotne wizyty, podczas których poznajemy
tylko to co uda się posmakować w biegu, potem pozostaje
wspomnienie i ochota na powtórkę i poznanie tego, co
trzeba było ominąć za pierwszym razem. Ale jak tu
wracać, kiedy wciąż czeka jeszcze tyle innych
fascynujących miejsc...?
Jak w każdym "Samochodziku"
kilka scen zawsze wywołuje wesołość, jak choćby
sprytny zakład ze starszą panną Dohnalową - widać,
że Tomasz
rozegrał to lepiej niż rozmowę z lady Elisabeth w "Winnetou",
kapitalna jest uwaga o męskiej wodzie kolońskiej
Helenki. Bawi mnie również scena rozmowy z Blachą, w
której Tomasz
gra południowoamerykańskiego gangstera, chć jest
przecież ona dość naiwna. Blacha musiałby być
strasznym roztropkiem, żeby uwierzyć w te wszystkie
grubymi nićmi szyte groźby.
Skoro już mowa o Helence, to przy tej
okazji należy powiedzieć, że od samego początku nie
wzbudza ona sympatii większości, wychownych na
Nienackim czytelników. Używanie męskich kosmetyków i
okularów uważają oni za grubą przesadę, więcej - za
jakąś fałszywą i wydumaną pozę. Aż takie
maskowanie swojej kobiecości wydaje się im śmieszne
nawet bez opinii Nienackiego, który przy okazji
przedstawił się jako ekspert, co "niejedną
piękność oglądał" (co prawda szybko
okazało się, że wyłącznie... na obrazach :-). No ale
jak wiemy, w prawdziwym jego życiu było jednak tak, jak
napisał... Co do panny Dohnalowej, to rychło okazała
się asekurantką, która nie zapomniała o zabraniu na
wyjazd kobiecego stroju. Tym samym Nienacki pokazał -
podobnie jak w "Złotej
rękawicy" - swój stosunek do kobiet przesadnie
akcentujących równouprawnienie. Był więc
tradycjonalistą, konserwatystą, jeśli chodzi o
poglądy na podział życiowych ról, przywilejów i
obowiązków. Potwierdza to jeszcze i w "Winnetou"
i w "Niewidzialnych"
i chyba niemal w każdej swojej książce.
Nie jest za szczęśliwym pomysłem
obdarzenie Samochodzika walizeczka, służącą do
charakteryzacji, o której nie było dotąd ani słowa w
żadnej innej książce, a tymczasem okazuje się nagle,
że Tomasz
nigdy się z nią nie rozstaje. Wygląda to na takie
wyciąganie królika z kapelusza, gadżet który został
dopasowany do intrygi, wyłącznie na potrzeby chwili.
Wiadomo za to skąd się wziął Prot. I
chodzi tu o sam pomysł, żeby dać Tomaszowi
czworonożnego towarzysza, a nie o historię z doktorem i
jego pacjentem, pierwszym właścicielem psa. Nienacki
miał identycznego błękitnego doga, którego zdjęcia
ilustrują niemal każdy artykuł drukowany przez kilka
lat począwszy od 1974 roku. Tenże dog miał nawet
identyczne imię i Pisarz po prostu uwiecznił w ten
sposób swego przyjaciela. Myślę, że podobna była
też geneza Sebastiana z Księga
Strachów.
A
co do samej intrygi, to najbardziej ryzykownym pomysłem
było całe zamieszanie u Pókijańca. Ryzykownym z
punktu widzenia przestępcy, który zachował się tak,
jakby nie miał już nic do stracenia. Wtedy właśnie na
dobrą sprawę stał się on głównym podejrzanym. Na
dobrą sprawę sam na siebie zastawił więc tę
pułapkę i w ten sposób praktycznie zdemaskował się
przed Tomaszem.
Choć oczywiście łatwiej mieć takie zdanie już po
ukończeniu lektury... Ale dla kontrastu przychodzi tu
zaraz do głowy Batura, który nie popełniał takich
błędów, akcje zaplanowane przez niego były niemal
nieskazitelne.
Dziwnie brzmi ostatnie zdanie książki,
zupełnie nie pasując do Nienackiego. Mamy tu jakby
zapowiedź, zupełnie mglistą i nieokreśloną, kolejnej
przygody. Przygody, która pewnie nigdy nie miała być i
nie została opisana. Choć na pierwszy rzut oka całkiem
podobnie kończą się "Niewidzialni",
jednak tam jest to konkret, kontynuowany potem w
ostatniej, dwunastej części przygód Pana Samochodzika.
A tutaj - całkiem jakby jakaś baśń...
Za
morał tej książki uważać można kilka zdań, jakże
różnych od słów rozpoczynających "Wyspę
Złoczyńców", umieszczonych w czwartym
rozdziale: "Uskarżacie się, że worek z
przygodami wydaje się wam pusty. Nie, to nieprawda. On
nie jest pusty. Skończył się tylko pewien typ
przygody. (...) Nie można w balii przepłynąć oceanu.
Na to, aby dokonać czynu podobnego do Teligi czy
Baranowskiego, trzeba mieć patent kapitana i długo
terminować w klubach żeglarskich. Aby zdobywać szczyty
gór, należy najpierw trenować w klubach wspinaczki
wysokogórskiej. Wielką przygodę w dżunglach
afrykańskich znajdzie dziś nie włóczęga, ale lekarz,
który jedzie do Afryki walczyć z chorobami
tropikalnymi. (...) Aby więc przeżyć podobne przygody,
trzeba zgromadzić najpierw duży zasób wiedzy. I taka
jest prawda o współczesnej przygodzie!"
I to jest właśnie ta nauka, jaką
młody czytelnik ma na stałe wynieść z lektury
"Samochodzików". Nauka o wiele cenniejsza,
niż zwyczajowe kilka akapitów poświęconych
zagadnieniom, których choćby powierzchowna znajomość
cechuje obecnie tak zwanego "wykształconego
człowieka".
Późniejsze
wydania "Tajemnicy tajemnic" (np. Siedmioroga, Warmii,
czy też Światu Książki)
nie zawierają grafiki - w szczególności zaś
dotyczącej szyfrowanych zagadek (w tym tabliczki
Kelleya), czy też tzw. "Stołu Przymierza",
dlatego tutaj je zamieszczam (po kliknięciu na
miniaturkę wyświetla się obraz w większej
rozdzielczośći)
[grafika pochodzi ze strony, www.pansamochodzik.net.pl]
|